2007 - Cierpienie - trudne powołanie

Cierpienie – trudne powołanie

Konferencja wygłoszona na 8 spotkaniach „Żywego Różańca”

w terminach wiosennych 2007 roku

 

 

Po raz kolejny z Bożej łaski jest nam dane spotkać się na wspólnej modlitwie, najpierw różańcowej, a teraz eucharystycznej. W ten sposób razem z Maryją pragniemy iść do Jezusa, naszego Pana i Boga.

Nasze spotkania mają charakter modlitewno-formacyjny. Modlimy się wspólnie w intencjach Kościoła i razem zastanawiamy się nad naszym zadaniem – można powiedzieć – powołaniem, związanym z przynależnością do Żywego Różańca.

 

 „Przypatrzmy się powołaniu naszemu”

Hasłem obecnego roku duszpasterskiego są słowa: „Przypatrzmy się powołaniu naszemu”. Przypatrzmy się zatem naszej przynależności do Żywego Różańca jako naszemu powołaniu. Widzimy, że naszym powołaniem jest codzienna modlitwa różańcowa w wyznaczonych intencjach. Możemy jednak zapytać: czy tylko modlitwa? Jest wśród nas wiele osób cierpiących, i to nie tylko ze względu na wiek. Jedni cierpią fizycznie, inni duchowo. Czasem może nawet od tego bólu fizycznego gorszy jest ból psychiczny, powodowany opuszczeniem, osamotnieniem, niezrozumieniem, wyrządzoną krzywdą, i to czasem nawet przez najbliższych. A skoro tak jest, to zapytajmy się czy Panu Bogu nie chodzi także o to, aby razem z naszą modlitwą ofiarować Mu także nasze cierpienie?

Wspomnijmy w tym momencie to ewangeliczne wydarzenie, kiedy apostołowie wracają z apostolskiej wyprawy, na którą wysłał ich sam Pan Jezus, i opowiadają, że chociaż wiele dobra uczynili, to jednak nie zawsze byli w stanie zaradzić ludzkiej biedzie. I co im wówczas Pan Jezus odpowiedział? Pouczył ich, że w niektórych sprawach sama modlitwa nie wystarcza. Potrzebne jest jeszcze umartwienie, ofiara, wyrzeczenie.

A zatem, jeżeli Pan Bóg dopuszcza na nas takie przeróżne cierpienia, to trzeba nam wierzyć, że jest w tym wszystkim sens, chociaż byśmy jeszcze tego nie rozumieli. Szczęśliwi ci, którym Pan Bóg udzielił łaski zrozumienia takiej trudnej sytuacji; albo może raczej, którzy potrafili odkryć tę trudną prawdę, i teraz patrzą na cierpienie jako na swego rodzaju powołanie. Tak, to prawda, że trudne, ale powołanie! Takie osoby potrafią do modlitwy dołączyć swoje cierpienie. I wierzą, że Pan Bóg to cierpienie przyjmie i w jakimś sensie „zagospodaruje” dla dobra ich samych, jak też tych, za których się modlą.

 

Cierpienie jest tajemnicą

„Cierpienie jest tajemnicą szczególnie nieprzeniknioną i dlate­go jakże często trudną do zrozumienia, do przyjęcia przez człowieka” – to słowa Ojca Świętego Jana Pawła II, który mówi dalej: „Człowiek dotknięty chorobą, dotknięty jakimkol­wiek cierpieniem, często pyta samego siebie: «Dlaczego ja muszę znosić ból», i prawie natychmiast stawia sobie inne pytanie: «Po co, jaki jest sens tego cierpienia, które mnie dotknęło?» A gdy nie znajduje odpowiedzi, często się załamu­je, bo cierpienie staje się silniejsze od niego”

Tak jednak być nie musi. I o tym także uczy nas sługa boży Jan Paweł II, mówiąc:

„Nieraz bywałem świadkiem tego, jak ów stan zostaje ostatecznie przyjęty nie tylko jako «los», ale jako prawdziwe «wybranie» i powołanie: Boży «projekt» własne­go życia, w którym człowiek odnajduje siebie, utożsamia się z nim, odnajduje wewnętrzny pokój, a nawet radość i szczęś­cie. Nieraz uderzało mnie to szczęście i pokój w rozmowach z ludźmi po ludzku bardzo doświadczonymi. Upośledzony­mi w swym ludzkim «losie». Widziałem w tym namacalny dowód działania Łaski i obecności Ducha Świętego w sercu człowieka”

A jak reagujemy na cierpienie innych? Może podobnie jak Ojciec Święty, który wyznaje:

„Wiem z własnego doświadczenia, (...) z okresu mojej młodości, że cierpienie ludzkie przede wszystkim mnie onie­śmielało. Trudno mi było przez pewien czas zbliżać się do cierpiących, gdyż odczuwałem jakby wyrzut, że oni cierpią, podczas gdy ja jestem od tego cierpienia wolny. Prócz tego czułem się skrępowany, uważając, że wszystko, co mogłem im powiedzieć, nie ma pokrycia po prostu dlatego, że to oni cierpią, a nie ja. Jest coś z prawdy w (...) powiedzeniu: «Nie zrozumie zdrowy cierpiącego», choć można by też odwrócić to twierdzenie, bo i chory jakoś może nie zrozumieć zdrowego, nie może zwłaszcza zrozumieć tego, że on także w inny sposób cierpi z powodu jego cierpienia.

Ale ten okres onieśmielenia przeszedł, gdy posługi dusz­pasterskie coraz częściej prowadziły do spotkania z cierpiącymi – i to na różne sposoby. Muszę tu dodać, że ów okres dominującego onieśmielenia przeszedł przede wszystkim dlatego, że dopomogli mi w tym sami cierpiący. (...) Szczytem moich doświadczeń w tej dziedzinie było, gdy raz usłyszałem z ust człowieka, którego stan obiektywnie był ogromnie ciężki, takie wyznanie:

«Ksiądz nie wie, jak bardzo jestem szczęśliwy... »

Miałem przed sobą człowieka, który stracił wszystko w powstaniu warszawskim, sam zaś pozostawał przykuty do łóżka jako ciężki inwalida. I ten człowiek, zamiast skarżyć się na swój los, mówi mi «jestem szczęśliwy». Nawet nie pytałem, dlaczego. Zrozumiałem bez słów, co się musiało do­konać w duszy mojego rozmówcy, jak mógł przebiegać ten proces - a przede wszystkim: Kto mógł go w nim dokonać”.

Tym Kimś jest oczywiście Jezus Chrystus, który przez swoje cierpienie na krzyżu zwyciężył zło i nas też uzdolnił do pokonania tego zła. Stąd też nasze cierpienia nabierają znaczenia i wartości, gdy są zjednoczone z cierpieniem Chrystusa. On, jako Bóg i człowiek, wziął na siebie cierpienia ludzkoś­ci, w Nim też ludzkie cierpienie zyskuje odkupień­czy sens. Przez to zjednoczenie człowieczeństwa z Bóstwem cierpienie rodzi dobro i zwycięża zło (...). Dlatego wiara uczy nas szukać ostatecznego sensu cierpienia w męce, śmierci i zmartwychwstaniu Chrystus Ewangelia i wiara nie uśmierzają wprawdzie fizycznego bólu, ale czynią go łatwiejszym do zniesienia, ponieważ otwierają nam drogę do jego głębszego sensu i zrozumienia.

 

Chrys­tus jest w szczególny sposób obecny w ludziach cierpią­cych

Ojciec Święty miał głębokie odczucie tej prawdy, że Chrys­tus jest w szczególny sposób obecny w ludziach cierpią­cych. Kiedy spotykał chorych w Rzymie czy podczas swoich podróży, zawsze chciał zatrzymać się przy każdym z osobna, każdego wysłuchać i pobłogosławić, bo tak właśnie czynił Pan Jezus. Później Jan Paweł II sam w swoim ciele doświadczał cierpienia i słabości. I już z osobistego doświadczenia wiedział, co to znaczy być chorym i przebywać w szpitalu przez dłuższy czas. I dlatego wyznaje:

„Ja sam miałem udział w cierpieniu i doświadczyłem słabości fizycznej, która pochodzi z niemocy i choroby. Otóż, dlatego właśnie, że doświadczyłem cierpienia, mogę mówić z jeszcze większym przekonaniem to, co św. Paweł powiada w drugim czytaniu: «ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzch­ności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrys­tusie Jezusie, Panu naszym» (Rz 8, 38-39). (...) Nie ma żad­nej mocy ani siły, która może powstrzymać miłość Boga wobec nas”.

Jan Paweł II potrafił ofiarować swoje cierpienie Panu Bogu

Sługa boży Jan Paweł II potrafił ofiarować swoje cierpienie Panu Bogu wraz z modlitwą. W pamiętnym Roku Rodziny – 1994 – po miesięcznym pobycie w szpitalu, związanym ze złamaniem panewki, tak przemówił: „Przez Maryję chciałbym dziś wypowiedzieć moją wdzięczność za dar cierpienia... Jestem wdzięczny za ten dar. Zrozumiałem, że jest to dar konieczny. (...) W czasie pobytu w szpitalu wiele rozmyślałem nad tym wszystkim. Zrozumiałem, że muszę poprowa­dzić Kościół w trzecie tysiąclecie przez modlitwę, przez różne inicjaty­wy, ale zobaczyłem, że to nie dość: Kościół musi być poprowadzony przez cierpienie, przez zamach sprzed 13 laty i przez tę nową ofiarę. Dlaczego teraz, dlaczego w tym roku, dlaczego w Roku Rodziny? Właśnie, dlatego, że rodzina jest zagrożona, że rodzina jest przedmio­tem ataków. Papież musi być przedmiotem ataków, musi cierpieć, aby każda ro­dzina na świecie mogła zobaczyć, że istnieje, że tak powiem, wyższa Ewangelia: Ewangelia cierpienia, która przygotowuje przyszłość, trzecie tysiąclecie rodzin, każdej rodziny i wszystkich rodzin.... Jestem wdzięczny Najświętszej Maryi Pannie za ten dar cierpienia...”

Innym razem Ojciec Święty prosił chorych:

„Przyjmijcie tę Ewangelię cierpienia. Przyjmijcie ją Waszym sercem, Waszym życiem, Waszym sumieniem, każdym Waszym bólem. Przyjmijcie ją, wyznajcie ją i wspierajcie kapłanów, biskupów i mnie również. Wspierajcie nas – o to Was proszę”.

 

Pocieszać i podnosić na duchu innych

Ojciec Święty nie tylko potrafił cierpieć, ale – jak sam wyznaje – wiedział, co znaczy pocieszać i podnosić na duchu innych, którym przypadło w udziale odosobnienie i cierpienie, jak trzeba modlić się za chorych i okazywać im szczerą troskę. Dlatego też podczas swych pielgrzymek tak często spotykał się z chorymi. W czasie takiego spotkania w bazylice mariackiej w Gdańsku, 12 czerwca 1987 roku w kazaniu nawiązał do Ewangelii mówiącej o wezwaniu Chrystusa do łoża chorego.

„Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi” – usłyszał Jezus, i zaraz odpowiedział: „Przyjdę i uzdrowię go” (Mt 8, 6. 7). Powiada Jan Paweł II, że to wezwanie – zaproszenie, jakie skierował ewangeliczny setnik do Chrystusa, nieustannie się powtarza. Jest ono skierowane do każdego z nas, kiedy stajemy oko w oko z cierpieniem drugiego człowieka, naszego brata czy siostry. Każdy z nas w takiej sytuacji winien pamiętać o odpowiedzi Chrystusa: „Przyjdę i uzdrowię go”

I chociaż nieraz onieśmiela nas to, że nie możemy „uzdrowić”, nie możemy nic pomóc, powinniśmy przezwyciężać to onieśmielenie. Ważne jest, żeby przyjść; żeby być przy człowieku cierpiącym. Może nawet bardziej jeszcze niż uzdrowienia potrzebuje on człowieka, ludzkiego serca, ludzkiej solidarności. Winniśmy mieć wtedy przed oczyma Chrystusa wezwanego do sparaliżowanego sługi setnika, Chrystusa, który mówi: Przyjdę. Taka ma być również nasza odpowiedź: „Przyjdę, uczynię, co będę mógł – wszystko na co mnie stać, dla twojego zdrowia”.

„Uczynię wszystko – czyli będę miał wolę, gotowość, a także radość z niesienia pomocy cierpiącemu, z owego „zatrzymania się przy cierpieniu człowieka”, z owej wrażliwości, wzruszenia i przejęcia cudzym cierpieniem i „samarytańskiego daru z siebie samego”, tak bardzo potrzebnego człowiekowi choremu”.

„Byłem chory, a przyszliście do Mnie”

Chrystus jest nie tylko tym, który „uzdrawia”. Chrystus równocześnie mówi o sobie: „Byłem chory, a przyszliście do Mnie” (por. Mt 25, 36). Co prawda, nie widzimy Jezusa jako chorego na łożu boleści, ale znajdujemy Go u szczytu cierpienia: umęczonego, poddanego strasznym torturom ciała i duszy. Widzimy Go naprzód podczas duchowej agonii Ogrójca, a nazajutrz podczas agonii ukrzyżowania. Jest Mężem Boleści, bo przeszedł przez zenit człowieczego cierpienia: fizycznego i moralnego – wyszydzony i wzgardzony przez ludzi. Prawdziwie robak a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgarda pospólstwa (por. Ps 22 [21], 7). Syn Boży, który wyniszczył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci (por. Flp 2, 8).

A więc będzie mógł powiedzieć w dniu Sądu: byłem chory... A kiedy ludzie zapytają: Kiedy byłeś chory, a przyszliśmy do Ciebie? – odpowie: Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, to mnie uczyniliście (por. Mt 25, 39-40).

W każdym cierpiącym człowieku winniśmy widzieć cierpiącego Chrystusa. Praktycznie możemy pomóc temu, kto jest w zasięgu naszego życia, zaczynając od najbliższej rodziny. W pewnym sensie taką rodziną jest dla nas także wspólnota Żywego Różańca, a zwłaszcza ta róża Żywego Różańca, do której należę. A jeśli jest w tej róży osoba cierpiąca, to jest ona jak ten Chrystus, który mówi: „Byłem chory, a przyszliście do Mnie”. Pamięć o tej osobie i konkretna pomoc tej osobie jest naszym obowiązkiem.

 

„Nie lękaj się, Ja współczuję z tobą”

Na koniec jeszcze chciałbym opowiedzieć o spotkaniu Siostry Faustyny z Matką Bożą. Tak o tym objawieniu mówi sama św. Faustyna: „Radość napełniła duszę moją i rzekłam: Maryjo, Matko moja, czy Ty wiesz, jak strasznie cierpię? – I odpowiedziała mi Matka Boża: Wiem, ile cierpisz, ale nie lękaj się, Ja współczuję z tobą i zawsze współczuć będę. Uśmiechnęła się serdecznie i znikła. Natychmiast powstała w duszy mojej siła i wielka odwaga”

Maryja w ten nadzwyczajny sposób przyniosła Faustynie dar ulgi w cierpieniu i pocieszenie, aby umocnić jej ufność w Boże Miłosierdzie. Nie oznaczało to łatwiejszego życia dla Faustyny. Ale dlatego właśnie, że bezgranicznie zaufała Bogu, potrafiła przyjąć kielich męki, potrafiła upodobnić się do cierpiącego Sługi Jahwe i dźwigać w swym sercu ludzkie nieprawości po to, by ludzie mogli doświadczać jej współczucia i wstawiennictwa. Bo współczuć po Bożemu to znaczy tak zjednoczyć się z cierpieniem kochanej osoby, aby je oddać Bogu.

Niech Matka Boża Bolesna uczy nas jak uświęcić cierpienie i jak je oddać Bogu, jak wreszcie pocieszać cierpiących.

Ks. Jan Glapiak

Archidiecezjalny Duszpasterz Wspólnot Żywego Różańca




Wszystkie