ISTOTA KOŚCIOŁA. KRYZYS I PRZYSZŁOŚĆ KATOLICYZMU
Poznań, 17 WRZEŚNIA 2022
+ Angelo card. Scola
Emerytowany Arcybiskup Mediolanu
Jak podpowiadają dwa człony tytułu niniejszego wystąpienia – które mogę przedłożyć dzięki zaproszeniu arcybiskupa Stanisław Gądeckiego, za które dziękuję – moim zamiarem nie jest opracowanie choćby krótkiego streszczenia traktatu o eklezjologii. Chciałbym raczej, patrząc na dziejową sytuację dzisiejszego Kościoła, pokrótce ukazać niektóre istotne, szczególnie pilne cechy misterium Kościoła. Mój to wybór, który zamierza uszanować pełną wagę wcielenia, a więc i historii w życiu Kościoła. Wybór, który jednak nie może pominąć tego, co de Lubac w swojej słynnej i wciąż aktualnej „Rozmyślania o Kościele” nazywa „dwoma aspektami jednego Kościoła”, ludzkim i boskim[1].
Obecna sytuacja historyczna Kościoła, głęboko naznaczona pandemią i wojną na Ukrainie, ukazuje go w fazie przejściowej, której wynik wydaje się wysoce problematyczny. Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę tzw. aspekty wewnątrzkościelne – od żądania przez niektórych uchylenia celibatu księży, po dopuszczenie kobiet do święceń kapłańskich, które w perspektywie Synodu Kościoła powszechnego, zaplanowanego na 2023 r., wyłaniają się mocno na synodach krajowych i lokalnych. W tym względzie nie można nie odnieść się do tego wszystkiego, co dzieje się na marginesie Synodu Kościoła Niemieckiego.
Ta uwaga wstępna uzasadnia również mój wybór, by zacząć od drugiej części tytułu: „Kryzys i przyszłość katolicyzmu”.
- “Kryzys” katolicyzmu?
1) Upadek cywilizacji
Zacznijmy od wyjaśnienia, które jest konieczne, ale wcale nie jest oczywiste w dzisiejszej kulturze, także katolickiej. Co to znaczy mówić, jak to się dziś zwykle czyni, o kryzysie Kościoła? A jeśli chodzi o nas, o kryzys katolicyzmu?
Niedawno filozof Jean-Luc Marion, członek Académie française, opublikował bardzo ciekawą książeczkę pod tytułem (nie bez pewnej ironii) „Krótka apologia katolickiej chwili”[2]. Zaprasza nas w niej do właściwego rozważenia znaczenia słowa „kryzys”. Pochodzi ono od greckiego „krino” oznaczającego „osądzam”, „dokonuję rozeznania”, które otwiera drogę do podjęcia decyzji. Jeśli spojrzymy na dzisiejsze społeczeństwo z tej perspektywy, jawi się ono jako „charakteryzujące się nie kryzysem, ale jego brakiem, to znaczy – brakiem jasnego i zdecydowanego osądu...; społeczeństwo nie jest w kryzysie, ale raczej, po nielicznych porażkach, w stanie dekadencji”[3].
2) “Kryzys” Kościoła i nawrócenie
Ale dla Kościoła zagadnienie kryzysu ma zupełnie inne implikacje. Oznacza to, że zawsze jesteśmy poddani osądowi Chrystusa. Dlatego Kościół nie boi się uznać własnych słabości i ograniczeń. W tym sensie jest on w ciągłym stanie kryzysu, ponieważ jest wezwany do tego, aby zawsze rozpoznawać i na nowo oceniać siebie w Chrystusie i dla Chrystusa. Nie przypadkiem wielka tradycja ukuła cenną formułę „Ecclesia semper reformanda est”. Kościół, ze spojrzeniem skierowanym na swego Pana, pojmuje swoje ograniczenie i wynikającą z niego potrzebę zmiany jako nawrócenie. I jest to tym bardziej ważne w naszych czasach, które należy rozpatrywać według wnikliwej formuły ukutej przez papieża Franciszka: „nie wiek zmian, ale prawdziwa zmiana epoki”[4].
Należałoby tu wprowadzić pewne wyjaśnienie dotyczące słowa „rozeznanie”. W ostatnich dekadach termin ten był często nadużywany. Rozeznanie nie oznacza mniej lub bardziej ostrej i trafnej analizy, która ma na celu wyjaśnienie złożoności rzeczywistości, ani próby rozwikłania jakiegoś szczególnie splątanego jej węzła. Wymaga to od nas za każdym razem rozpoczęcia na nowo od Wydarzenia Jezusa Chrystusa, który nas uzdalnia, poprzez różne okoliczności i relacje, do ponownego opowiedzenia się za Nim. W tym znaczeniu Kościół znajduje się stale w stanie prawdziwego kryzysu. Jeśli wolność chrześcijanina porusza się z takim nastawieniem, będzie on mógł przyczynić się do reformy Kościoła dla dobra siebie i każdego brata-człowieka.
Jest to droga decydująca o życiu wiernego ludu, o czym dobrze świadczy od samego początku świetlista droga świętości, która jeszcze dziś pełna jest bardzo owocnych świadectw.
3) Stan europejskiego Kościoła
Może warto w tym miejscu krótko wspomnieć o stanie, w jakim znajdują się Kościoły o dłuższej tradycji, zwłaszcza w Europie.
Chciałbym wspomnieć o dwóch kwestiach w tym względzie. Pierwsza odnosi się do codziennego życia chrześcijan. Druga dotyczy elementu instytucjonalnego częściej związanego z darami hierarchicznymi. Inwolucja ludu chrześcijańskiego, dobrze udokumentowana przez stały spadek niedzielnej obecności na Świętej Eucharystii, postępujące wyłączanie się z uczestnictwa w klasycznych zjawiskach zrzeszeniowych, a także ograniczenie publicznej obecności w różnych sferach życia stowarzyszonego, zwłaszcza w kulturze i polityce, przejawia się w sposób niezwykle wyrazisty zwłaszcza od zakończenia drugiej wojny światowej. (Na marginesie zaznaczam, że ten mój osąd odnosi się głównie do krajów Europy Zachodniej. Całkiem inna była i jest sytuacja wasza i innych krajów Wschodu, za tzw. żelazną kurtyną. Jestem zatem pewien, że jesteście w stanie uzupełnić ten mój nieuchronnie stronniczy osąd). W syntetycznym ujęciu proces sekularyzacji - historycznie już w fazie końcowej! – ujawnił, że ówczesne pełne kościoły, a także hojne zaangażowanie na rzecz parafii, stowarzyszeń i związanych z nimi dzieł, były w dużej mierze wspierane przez konwencję. Nie odbierając jej wagi, która często wynikała z dobrych obyczajów i stylów życia, które przeniknęły także do życia obywatelskiego, nie można zaprzeczyć jej silnym ograniczeniom. Chrześcijaństwo w istocie ze swej natury jest wydarzeniem Jezusa Chrystusa wkraczającego w historię i nie może ścierpieć utraty swej konstytutywnej natury. Ten centralny fakt implikuje jednak zasadę, że zdarzenie, ze wszystkimi jego konsekwencjami, utrzymuje się tylko poprzez inne zdarzenie. Jeśli Kościół, zgodnie z zamysłem Jezusa, jest czynnikiem, który sprawia, że Chrystus jest żywy w całej historii, to nigdy nie może stracić swojego charakteru jako wydarzenie. Konwencja ma tendencję do jego wygaszania.
Proces sekularyzacji, który – jak przekonuje Taylor w swoim imponującym tomie – osiągnął obecnie fazę trzecią i: „doprowadził nas od społeczeństwa, w którym praktycznie niemożliwe było nie wierzyć w Boga, do takiego, w którym wiara, nawet dla najbardziej pobożnego wierzącego, jest tylko jedną z ludzkich możliwości wśród innych”[5].
Niedawne badania socjologiczne przeprowadzone we Francji przez J. Colosimo wykazały, że bardzo rośnie liczba tych, którzy na pytanie: „Do jakiej religii należysz?”, odpowiedzieli „none”, czyli do żadnej. Do tego stopnia, że można przewidzieć, iż w ciągu dziesięciu lat ci „nones” będą stanowić większość. Przewyższą katolików, protestantów, islam i tak dalej. Nie dramatyzując, wystarczy przyjrzeć się sytuacji młodych ludzi. Wśród nich „nones” stanowią absolutną większość, 55%, choć z dużymi różnicami w zależności od kraju. Na przykład we Włoszech co najmniej 1 na 4 deklaruje się jako katolik, ale na pytanie o znaczenie wymiaru religijnego w ich życiu 60 procent ankietowanych odpowiada „mało lub wcale”.
Agnostycyzm religijny dzisiejszej młodzieży wydaje się bardzo różny od agnostycyzmu ich rodziców. Filozof Massimo Borghesi zauważa: „Jeśli dla pokolenia ‘68 dominującą postawą wobec religii był znaczny sceptycyzm, dla dzisiejszej młodzieży bycie agnostykiem oznacza zwykle, że nie wie nic o Bogu i chrześcijaństwie. Nawet jeśli nie ucieka od uprzedzeń tradycji oświeceniowej, to nie ma awersji do wiary. Jest obca, odległa. Nie straciła wiary. W rzeczywistości nigdy nie miała prawdziwej wiedzy o niej, a przede wszystkim spójnego z nią doświadczenia”. Spora liczba młodych ludzi – przynajmniej we Włoszech – uczęszcza jeszcze na katechezę w ramach przygotowania do sakramentów inicjacji chrześcijańskiej, ale po bierzmowaniu, a zwłaszcza wraz z dojrzewaniem, oderwanie od chrześcijaństwa staje się faktem dokonanym.
Bardzo uderzył mnie swego czasu, gdy czytałem powieść Jacka Kerouaca „W drodze”, epizod osoby, która oferuje pracę grupie młodych włóczęgów. Łaja ich: „Czy idziecie gdzieś konkretnie, czy podróżujecie bez celu?”. Nie odpowiadają, ale potem mówią między sobą: „Nie zrozumieliśmy pytania, ale było to diabelnie precyzyjne pytanie”. Jednak w tej niezauważonej świadomości pośrednio przebija się idea życia jako powołania.
Według Ewangelii każdy człowiek ma do przebycia drogę, na którą został powołany przez Innego. Stąd idea powołania, która zakłada nie tylko istnienie celu, ale także to, że nie wybieramy go arbitralnie. Wydaje się, że ta świadomość życia jako powołania straciła na znaczeniu nawet w obrębie wspólnoty chrześcijańskiej. Słowo powołanie, choć normalnie używane, wydaje się zużyte i pozbawione siły. Tylko skrajna mniejszość chłopców i dziewcząt naprawdę bierze to pod uwagę. Odnoszę się do życia jako odpowiedzi na wezwanie.
Na zakończenie Synodu poświęconego młodzieży w październiku 2018 roku papież Franciszek w Christus vivit stwierdza, że ono «…nie jest nową „aplikacją” do odkrycia lub ćwiczeniem umysłowym będącym owocem technik rozwoju osobowego […], ale zaproszeniem do udziału w historii miłości, która przeplata się z naszymi dziejami»[6]. Jest to, przy bliższym przyjrzeniu się, pełna odpowiedź na pytanie postawione przez postać u Kerouaca.
4) Dekadencja społeczeństwa i zadanie Kościoła
Choć schematycznie, wydaje mi się, że warto dodać kilka uwag na temat dekadencji cywilizacji, o której mówiliśmy. I wydaje mi się pożyteczne, aby zrobić to z eklezjalnego punktu widzenia, z którego można na to spojrzeć.
W obliczu tych, którzy już kilka lat temu mówili o Kościele zapóźnionym o co najmniej 200 lat, ja raczej widzę Kościół, któremu grozi gwałtowne cofnięcie się. Staram się podawać powody, dla których tak się dzieje. Dziś na nowo odkrywamy w nowych formach klimat i treść debaty, która powstała bezpośrednio po Soborze, ale która miała swoje korzenie w samym Soborze[7]. Mam na myśli opozycję, która często przybiera radykalne tony, pomiędzy tzw. konserwatystami i progresywistami. Między racjonalistycznie i sztywno pojmowanymi „strażnikami Tradycji”, a rzekomymi innowatorami życia wiary poprzez praktyki i doktryny, które są ostatecznie światowe. Dla pierwszych to „innowacje” wprowadzone przez Sobór spowodowały odpływ wiernych, dla drugich nieadekwatna odpowiedź na oczekiwania społeczeństwa była główną przyczyną oderwania się od Kościoła.
W latach mojego biskupstwa miałem pewne oznaki przezwyciężenia tej dialektyki. Wydaje mi się jednak, że obecnie ulega ona jeszcze większej radykalizacji. Patrząc przede wszystkim na Włochy (ale być może na cały północno-zachodni obszar planety), wyraźnie przeciwstawiają się sobie dwie kulturowe interpretacje wiary. Pierwszy redukuje chrześcijaństwo do religii czysto społecznej, swoistego cementu etycznego dla zdezintegrowanego społeczeństwa, które pozbywa się konstytutywnego czynnika chrześcijańskiego ze swoich korzeni. To doktrynalistyczne i sztywno tożsamościowe stanowisko, które ożywia wartości religijne nawet w sferze świeckiej, lekceważąc niekiedy doświadczenie wiary osobistego i wspólnotowego podmiotu eklezjalnego, zostało ostro skrytykowane przez historyka religii Oliviera Roya: „dowartościowuje to, co w chrześcijaństwie jest czysto kulturowe, ze szkodą dla elementu wiary, co sprowadza się do sekularyzacji tego, co w naszym społeczeństwie pozostało z tradycji katolickiej”.
Druga interpretacja grozi redukcją chrześcijaństwa do głoszenia „czystego i nagiego krzyża dla zbawienia wszystkich innych”. Chrześcijanin wtedy, jak każdy człowiek, bierze na siebie potrzeby i problemy, które pojawiają się od czasu do czasu. W tych dziedzinach wiara chrześcijańska nie miałaby nic konkretnego do powiedzenia. Taka postawa wytwarza swoistą kryptodiasporę, która kończy się zaciemnieniem ludzkiej przydatności wiary jako takiej. Ponadto traci się poczucie przynależności do wspólnoty, opowiadając się faktycznie za indywidualistyczną praktyką wiary.
Sprzeciwiając się ograniczeniom tych dwóch interpretacji (pierwsza sprowadza chrześcijaństwo do jego kulturowo-sekularnego wymiaru, druga pozbawia wiarę cielesnej głębi), osobiście uważam, że droga Kościoła przebiega dziś wąskim grzbietem między dwiema opisanymi stronami. Jest to droga świadectwa podmiotu kościelnego, który żyje wszystkimi tajemnicami wiary, starając się uwydatnić jej implikacje antropologiczne, społeczne i kosmologiczne. Tylko w ten sposób chrześcijaństwo jawi się jako doświadczenie, które ukazuje piękno i owocność wiary dla wszystkich.
Działania papieża Franciszka oferują kilka elementów do przezwyciężenia tej zgubnej opozycji. Podkreślam jeden, który uważam za szczególnie decydujący. Opis i praktyka Kościoła jako „szpitala polowego”, z którym wiąże się temat „kultury odrzucania”, „dotykania ubogich...”. Próba papieża ma pokazać ciężkie granice opozycji konserwatywno-progresywnej, która stała się obecnie ideologią lustrzaną. Franciszek wskazuje na nowy styl duszpasterski.
Aby lepiej ująć ten osąd, wydaje się stosowne powrócić do kwestii chrześcijaństwa zredukowanego do konwencji i potrzeby wspierania, z łaską Bożą, odzyskania przekonania jako podstawy życia eklezjalnego ludu Bożego
Jeśli – jak genialnie napisał Benedykt XVI w encyklice Deus caritas est – chrześcijaństwo nie jest przede wszystkim doktryną i moralnością, ale osobistym spotkaniem z Chrystusem[8], to punktem wyjścia do nawrócenia jest zaistnienie tego spotkania. Często zapraszam moich rozmówców do wykonania „ćwiczenia”, w znaczeniu sensie właściwie ignacjańskim. To powrót z dojrzałą świadomością do chwili tego spotkania. Dla zdecydowanej większości katolików europejskich ćwiczenie to zbiega się z aktualizacją chrztu, który przyjęliśmy jako dzieci. Balthasar, aby opisać swoje spotkanie z Chrystusem, stwierdza: «Nawet teraz, po trzydziestu latach, mogę wrócić na tę odległą ścieżkę w Schwarzwaldzie, niedaleko Bazylei, i znaleźć drzewo, pod którym zostałem uderzony jak piorunem... i to, co wtedy przyszło mi do głowy, to nie była ani teologia, ani kapłaństwo. To było po prostu tak: nie masz niczego wybierać, zostałeś powołany! Nie musisz służyć, zostaniesz wzięty do służby. Nie musisz snuć żadnych planów, jesteś tylko kamyczkiem w przygotowanej dawno temu mozaice. Wystarczyło, że zostawiłem wszystko i podążałem, bez robienia planów, bez życzeń i specjalnych spostrzeżeń. Po prostu musiałem tam być, żeby zobaczyć, do czego zostanę wykorzystany.…».
Źródłem prawdziwej wiary jest więc wydarzenie spotkania z Panem na najróżniejsze sposoby, które wzbudza w nas kreatywność Ducha Świętego. Tylko w ten sposób chrześcijaństwo nabiera charakteru doświadczenia zmieniającego życie. Często polecam ponowną lekturę licznych spotkań z Jezusem opisanych w Ewangelii Świętej, gdzie ten niezbywalny fakt zawsze wyłania się z wielką jasnością. Być może w kategoriach teologicznych można by ją określić jako obiektywny chrystocentryzm, który ogarnia życie osoby i całą rzeczywistość. Właściwa postawa wiary wysuwa na pierwszy plan nieuniknione pytanie, dla kogo żyję i działam. Ukazuje responsoryjny charakter wiary, a przede wszystkim jej osobisty i wolny charakter.
- Natura Kościoła
Wspomnieliśmy już o decydującej zasadzie metodologicznej: zdarzenie jest przekazywane tylko poprzez inne zdarzenie. To, dla kogo żyję, musi być zatem pielęgnowane, aby pozostało przez całe życie. Dzieje się to poprzez wspólnotę chrześcijan. Tylko dzięki Kościołowi, niezachwianej sferze życia „wiernego ludu” – jak określa go papież Franciszek – możliwa jest egzystencja jako powołanie, czyli jako solidne zawierzenie osobie Chrystusa, które pozwala przejść przez życie w doświadczeniu piękna, jedności, prawdy i dobra, które trwa wiecznie poza okolicznościami. Pogłębienie tego, dla kogo żyję i działam, prowadzi również do przekonującej odpowiedzi na głębokie pytanie wielkiego włoskiego poety Leopardiego: „a czym ja jestem?” (por. Canto notturno di un pastore errante dell’Asia), gdzie „czym” – zamiast pozornie bardziej bezpośredniego „kto” – utrzymuje w (ontologicznej) jedności byt „ja” wewnątrz całego kosmicznego i społecznego istnienia.
Skoro w kilku słowach mogliśmy przynajmniej wskazać znaczenie Kościoła, to cenne odniesienie do decydującego fragmentu księgi Dziejów Apostolskich[9] dostarcza nam w sposób zwięzły, ale skuteczny, opisu podstawowych cech i własnych konkretów przebiegającego życia samego Kościoła.
.Leggiamolo insieme: «Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach. Bojaźń ogarniała każdego, gdyż Apostołowie czynili wiele znaków i cudów. Ci wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby. Codziennie trwali jednomyślnie w świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca. Wielbili Boga, a cały lud odnosił się do nich życzliwie. Pan zaś przymnażał im codziennie tych, którzy dostępowali zbawienia». Opisane są tu „podstawy” chrześcijańskiej egzystencji, które skutecznie charakteryzują doświadczenie pełni człowieczeństwa, jakie może mieć każdy do niej należący.
Wychodząc od kilku ogólnych uwag na temat dekadencji cywilizacji - charakteryzującej północno-zachodnie ludy naszej planety - połączonej z często nieakceptowalnymi roszczeniami oświecenia, doszliśmy do bardzo zwięzłego opisu życia kościelnego. Chciałbym jednak dodać jeszcze dwa fragmenty, o bardziej teologicznym zabarwieniu, aby nadać odpowiedni horyzont temu, co do tej pory twierdziłem.
- Ecclesia de Trinitate
Jak stwierdza Lumen gentium, Kościół «jest ludem zjednoczonym w jedności Ojca, Syna i Ducha świętego» (LG, 4). Dekret o ekumenizmie Unitatis redintegratio dodaje: «Na tym polega święta tajemnica jedności Kościoła w Chrystusie i przez Chrystusa, gdzie Duch Święty jest sprawcą różnorodnych darów. Największym wzorem i zasadą tej tajemnicy jest jedność jednego Boga Ojca i Syna w Duchu Świętego w Troistości Osób» (UR, 2).
De Lubac komentuje: «To jest wzór, o którym trzeba pamiętać, aby zrozumieć Kościół. Bóg Ojciec jest źródłem życia; Jezus Słowo Wcielone jest autorem tego życia dla nas; przekazuje nam je przez Ducha Ojca».
W swoim dogłębnym zgłębianiu Trójcy Świętej, którego oczywiście nie możemy tutaj odtworzyć[10], von Balthasar stwierdza: „O Ojcu, Synu i Duchu Świętym jako boskich 'osobach' wiemy tylko poprzez osobę i zachowanie Jezusa Chrystusa. [Musimy zatem zgodzić się z twierdzeniem, które jest dziś bardzo modne, że wiedzę i odwagę powiedzenia czegokolwiek o Trójcy immanentnej możemy mieć tylko poprzez Trójcę ekonomiczną]”[11].
Według Balthasara «Jezus [jest konkretną analogia entis, ponieważ] w jedności swojej Boskiej i ludzkiej natury stanowi najdokładniejszą miarę relacji między Bogiem a człowiekiem»[12]. Verbum-caro stanowi drogę do kontemplacji tej odrobiny tajemnicy Trójcy Świętej, która jest możliwa. Solidna doktryna trynitarna musi zatem osiągnąć dostęp od Jezusa do Trójcy Osobowej. Dla wiary, która poprzez rozum teologiczny próbuje kontemplować tajemnicę, życie unitariańskie jawi się jako wznosząca się zasada wszystkich tajemnic Objawienia Jezusa Chrystusa i tym samym właściwy horyzont dla zrozumienia rzeczywistości w jej całości. Można to dobrze zrozumieć [jeśli spojrzy się na relację processio i missio w Trójcy], jeśli kontempluje się Ukrzyżowanego jako tajemnicę najwyższej miłości. W Ukrzyżowanym obrzydliwość grzechu wszystkich zaszła tak daleko, że przesłoniła Synowi oblicze Ojca do tego stopnia, że Duch Święty interweniuje, by zachować jedność między nimi. Udręka grzesznika może być wtedy pokonana w udręce krzyża.
Wizja Chrystusa na krzyżu, w postaci uwielbionej w wielkanocnym zmartwychwstaniu, dobrze ukazuje charakter związku między dwiema konstytutywnymi tajemnicami Trójcy Świętej i Jezusa Chrystusa. Tutaj teologia znajduje swoje centrum, które wyjaśnia wszystkie tajemnice chrześcijaństwa: od włączenia w Zmartwychwstałego do Maryi, do Kościoła sponsa verbi solidnie zakotwiczonego w strukturze sakramentalnej (chrzest i Eucharystia) i wreszcie do Novissimi (eschatologia): śmierć, sąd, piekło i raj.
Z tego krótkiego zapisu wyłania się zachęta do utrzymywania w jedności wszystkich tajemnic chrześcijańskich i ukazywania ich skuteczności w codziennym życiu ochrzczonych.
- Celebracja eucharystyczna “czyni” Kościół
Rozpatrywanie obrzędu w całej jego pełni, zwłaszcza obrzędu eucharystycznego, pozwala uniknąć wszelkiej fragmentaryzacji i przeciwstawiania działania eucharystycznego wymogom nowej ewangelizacji, które sięgają od głoszenia świadectwa we wszystkich środowiskach ludzkiej egzystencji po konieczne implikacje antropologiczne, kosmologiczne i społeczne, które Eucharystia obiektywnie wprowadza w życie. Pozwala także wspólnocie chrześcijańskiej na jednoczesne dążenie do dokładnej wierności rubrykom liturgicznym i uważnej giętkości wobec przejawów inkulturacji.
Zachwycenie eucharystyczne dwóch uczniów z Emaus rozbrzmiewa w cudowności akcji liturgicznej, jaką jest celebracja eucharystyczna. Jest to akt kultu powołany do wyrażenia w sposób wybitny wyjątkowego wydarzenia paschalnego.
Podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus wyraźnie objawia swoimi gestami i słowami nierozerwalny związek między nadejściem królestwa Ojca a swoim osobistym przeznaczeniem (por. Mt 26,29; Mk 14,25, Łk 22,15-16; J 12,23-24). W przemieniającej identyfikacji chleba i wina z Ciałem i Krwią Chrystusa (rzeczywista obecność[13]), Ostatnia Wieczerza sakramentalnie antycypuje ofiarę nowej Paschy jako formę, poprzez którą Ojciec wypełnia w Synu i przez działanie Ducha Świętego swój odkupieńczy plan zbawienia: «Następnie wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał mówiąc: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę!” Tak samo i kielich po wieczerzy, mówiąc: „Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana”» (ŁK 22, 19-20). [Nikomu nie umyka trudność, z jaką w dzisiejszej kulturze spotyka się język ofiarniczy[14], stosowany przez Pismo Święte i tradycję Kościoła[15]. Jeśli jednak chce się uszanować pełne znaczenie bezwarunkowego daru, jaki Jezus Chrystus składa z siebie, pilne wydaje się dziś ponowne odkrycie Eucharystii jako ofiary]. Jezus Chrystus wzywa swoich do tej integralnej formy kultu (logikē latreía), która jest ofiarą całego życia, w której chrześcijanin jest stopniowo kształtowany właśnie przez pełne, świadome i aktywne uczestnictwo w celebracji eucharystycznej[16].
Zaproszenie do spożywania Jego Ciała i picia Jego Krwi (komunia) stanowi niezawodną drogę do zbawienia (por. J 6,47-58)[17]. Pamiątka ta zatem, w ciągłości z Paschą żydowską (por. Pwt 16,1 ss.), posiada fizyczną konkretność przyjęcia postaci eucharystycznych, bezpieczną od wszelkich intelektualistycznych redukcji wiary. Owocem tego działania jest sakramentalna komunia z Chrystusem (por. 1 Kor 10, 16), możliwa dzięki miłości, z jaką Duch uwielbia ciało Zmartwychwstałego. Ten sam Duch, który poruszył Chrystusa do całkowitego daru z siebie, porusza Jego własnych [wyznawców], aby przyjęli Go w posłuszeństwie wiary, porusza ich, aby trwali w Nim i w ten sposób otrzymali życie, tak jak On je otrzymuje od Ojca (por. J 14, 26; 16, 13).
Ten sakrament został dany dla komunii ludzi w Chrystusie. Dla Pawła koinonia jest owocem Eucharystii, dzięki której chrześcijanie, włączeni w Chrystusa, stają się jednym ciałem i uczestniczą w jednym Duchu (por. 1 Kor 10, 16-17)[18]. Stanowią oni nowy lud Boży, który pod przewodnictwem następców apostołów, cum et sub następcy Piotra idzie przez historię z niezawodną nadzieją, że Jezus Zmartwychwstały jest zadatkiem ich osobistego zmartwychwstania (por. 1 Kor 15, 17-20).
Poza tą wspólnotą eucharystyczną i sakramentalną Kościół nie jest w pełni ukonstytuowany[19]: Eucharystia czyni Kościół. Jak dobrze wykazał de Lubac w cytowanym już dziele Rozważania o Kościele, konieczne jest również stwierdzenie, że Kościół sprawia Eucharystię. Kościół czyni Eucharystię, a Eucharystia czyni Kościół, pozostają więc w relacji wzajemności: jedno nie może istnieć bez drugiego. Nowy lud Boży (ciało eklezjalne) jest ukształtowany począwszy od eucharystycznego Ciała Chrystusa, które uobecnia sakramentalnie Ciało Jezusa zrodzonego z Najświętszej Maryi Panny[20]. Ciało eklezjalne jest więc rzeczywiście ukształtowane jako Ciało Chrystusa obecnego w czasie i historii, na mocy więzi, która łączy je nierozerwalnie z eucharystycznym Ciałem Chrystusa[21]. Właśnie w obrzędowej celebracji Eucharystii Kościół urzeczywistnia samą formę swojej tożsamości jako ludu zgromadzonego przez miłość Boga.
- Pierwsze potwierdzenie: biskup jest liturgiem par excellence
Staje się to jeszcze bardziej oczywiste, gdy spojrzymy na czcigodną tradycję, która zawsze uznawała biskupa za liturga par excellence i szafarza sakramentów[22]. Biskup nie przewodniczy Eucharystii z racji czysto prawnej, ponieważ jest „głową” Kościoła lokalnego, ale z wierności samemu poleceniu Pana, który powierzył pamiątkę swojej Paschy Piotrowi i apostołom. Ustanowił ich wiernymi szafarzami swoich tajemnic i na mocy tego w pierwszym rzędzie odpowiedzialnymi za głoszenie Ewangelii na całym świecie. Z tego powodu «Biskup diecezjalny jest opiekunem, zwierzchnikiem i stróżem całego życia liturgicznego. W celebracjach odbywających się pod jego przewodnictwem, zwłaszcza w sprawowaniu Eucharystii, którego on dokonuje z udziałem prezbiterium, diakonów i ludu, ujawnia się misterium Kościoła»[23]. Jest to szczególnie widoczne w uporządkowanej koncelebracji eucharystycznej, «która w odpowiedni sposób ukazuje jedność kapłaństwa»[24]. Wspólnota z biskupem jest dla ludu Bożego warunkiem prawomocności celebracji eucharystycznej.
Pokazuje to owocność ratio sacramentalis objawienia: podmiot eklezjalny (osobowy i wspólnotowy) nie uczestniczy w pełni w odkupieniu, jeśli nie przyjmie modalności sakramentalnej, która stanowi formę, jaką Jezus wybrał, by dzielić ludzkie losy.
- Drugie potwierdzenie: natura świątyni chrześcijańskiej
Drugim potwierdzeniem tego, jak konkretnie celebracja eucharystyczna czyni Kościół, jest radykalna różnica między świątynią chrześcijańską a świątynią pogańską lub samą świątynią żydowską. O ile świątynia pogańska i świątynia judaistyczna charakteryzowały się obecnością boskości i z powodu tej obecności były uważane za święte i uświęcające, o tyle „miejsce” kultu chrześcijańskiego polega w pewnym sensie na tym samym działaniu celebracji misterium. Słowo ecclesia wskazuje na działanie polegające na gromadzeniu się chrześcijan. Dopiero w następstwie tego zaczęło wskazywać na samo miejsce, gdzie w tym zgromadzeniu dokonuje się boska obecność.
Ponadto, o ile w świątyni pogańskiej, a w pewnym sensie także w świątyni żydowskiej, gromadzenie się wiernych jest niejako przypadkowe, o tyle w chrześcijańskim miejscu kultu jest konstytutywne dla samej świątyni. Poszczególni wierzący są żywymi kamieniami świątyni (por. 1 P 2,5). Duch Święty jest cementem, który je jednoczy (por. Ef 2, 22).
To wyjaśnia troskę, z jaką Kościół nigdy nie przestaje udzielać wskazówek dotyczących architektury i sztuki sakralnej[25]. Świątynie bowiem muszą być wzorowane na zgromadzeniu liturgicznym in actu celebrationis, jako „epifania” communio hierarchica, którą jest Kościół.
- Przyszłość
Zadajmy więc sobie w skrócie pytanie: jaki jest stan europejskiego Kościoła katolickiego? Jaka może być jego przyszłość? Zauważam trudność wspólnot kościelnych w przedstawieniu siebie jako organicznej propozycji, czyli wyartykułowanego, ale jednolitego, sensu życia. I dlatego być prawdziwie katolickim, to znaczy: być uniwersalną propozycją wiary wcielonej w wielość przeżywaną w jedności wspólnot zdolnych do prawdziwego przekazywania spotkania z Chrystusem.
Z pewnością instytucje kościelne, nawet te centralne, są w trudnej sytuacji. Przyczyniają się do tego również grzechy ludzi Kościoła, zgodnie z trafnym rozróżnieniem Maritaina: „To ludzie Kościoła są grzesznikami, a nie Kościół”.
Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ, jak już obszernie pokazaliśmy, wydarzenie Chrystusa zazwyczaj nie przekazuje już informacji o sobie jako o wydarzeniu. Także instytucja, także zadania właściwe dla tych, którzy posiadają dary hierarchiczne, muszą zachować ten charakter wydarzenia, jeśli naprawdę chcą przekazać Jezusa Chrystusa.
- Pandemia/Wojna
W obecnym czasie dwa wielkie nieszczęścia, które nas dotykają – pandemia i wojna – wymagają, w świetle Wielkanocy, spojrzenia na nie z tego organicznego wydarzenia przekazywanego przez rzeczywistość katolicką, ale także, z należytymi różnicami, przez inne wyznania i inne religie. Inne tłumaczenia tych faktów, choć konieczne, nie wydają się być w stanie osłonić nas przed doświadczeniem udręki, która porusza nasze serca. Bo w końcu jest to udręka śmierci, jako taka, nie do pokonania, jeśli nie polega na oddaniu się do końca Temu, który zmartwychwstał i zagwarantował nam zmartwychwstanie. Udręka antycypowana, w ludzkiej egzystencji, nawet w tych szczególnie bolesnych i poważnych chwilach, przez „ciemne moce” życia (ból, cierpienie i śmierć).
Przede wszystkim więc katolicy, chrześcijanie, ludzie religii, wszyscy ludzie, których Bóg kocha, muszą umieć żyć z tymi skąpymi faktorami. Jezus nie przyszedł, aby je usunąć, ale aby nauczyć nas, jak stawić im czoło i pokonać je, naśladując Jego szczególne zwycięstwo nad nimi. Musimy dostrzec różnicę między naszą udręką jako grzeszników, z jej następstwami, a udręką krzyża, której doświadczył Chrystus. Chrystus w najbardziej skrajny sposób poznał ohydę grzechu w doświadczeniu ryzyka zaciemnienia rysów oblicza Ojca. W tej chwili, w której On przemienił Psalm 22 („Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”) w wołanie i modlitwę, właśnie w tej chwili On, przybijając do krzyża wszystkie grzechy ludzkości, prawdziwie doświadczył, jakim obrzydliwym grzechem jest grzech jako przyczyna skrajnego i radykalnego oddalenia od Boga, a tym samym od siebie samego. To Duch Święty-Miłość łączy Ojca i Syna w tej chwili bardzo dramatycznej udręki.
Natomiast nasza udręka jako grzeszników jest zupełnie inna, ponieważ jest to udręka, która izoluje, która przygnębia, która prowadzi do tak skrajnej izolacji, że życie staje się pozbawione smaku.
Wierzę więc, że zaproszenie Pawła, skierowane do Rzymian w rozdziale 12: „nie upodabniajcie się do tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie waszego sposobu myślenia”, wskazuje na to, co musi być teraźniejszością i przyszłością chrześcijańskiego życia w tym świecie. Aby otrzymać pomoc na tej drodze, można by zagłębić się w ryzyko piętnowane przez de Lubaca, polegające na uświatowieniu faktu chrześcijańskiego.
- Wracając do czysto religijnego poczucia
Wydaje mi się, że dzisiejsi katolicy często sprowadzają moc łaski, która pochodzi z góry, udzielanej nam przez żywego Boga, do czystego poczucia religijnego. Jest to podstawowa rzeczywistość. Jest to w pewnym znaczeniu krytyczny wierzchołek naszej racjonalności. Wskazuje ona jednak tylko na dociekanie prowadzone od dołu i nie może w sposób najbardziej absolutny wytworzyć wydarzenia wiary, które prowadzi do naszego wyzwolenia (odkupienia).
Wielu mówi dziś o Bogu w sposób abstrakcyjny, ale my jesteśmy powołani do naśladowania Boga żywego, którym jest Jezus Chrystus. Musimy zatem unikać sprowadzania odkupieńczej mocy zbawczej tej obecności, która urzeczywistnia się w Eucharystii, po prostu do uczucia religijnego, które, mniej lub bardziej uświadomione, zawsze mieszka w sercu człowieka.
- Bóg żywy
Rozwój oferty chrześcijańskiej w Europie, a przede wszystkim w krajach o długiej tradycji, takich jak na przykład Włochy, rozpoczął się, gdy wierni, zwłaszcza po drugiej wojnie światowej, oparli swoją niedzielną praktykę eucharystyczną i swoje konkretne zaangażowanie w parafii, w stowarzyszeniach, w pracy duszpasterskiej... na czystej hojności. Konkretyzując uczucia religijne, które - powtarzam - pozostają pozytywne, zatracili jednak głęboki sens Eucharystii, Słowa Bożego, sakramentów, życia Kościoła. Przekonania zastąpili konwencją. Kryzys przychodzi więc z daleka, jego korzenie są głębokie. Bóg stał się abstrakcyjny, nie jest już żywą obecnością, za którą należy podążać. Ewangeliczna idea Boga żywego, wydarzenia Chrystusowego, została zagubiona. Natomiast żywy Bóg, jak już powiedziałem, jest decydującym warunkiem przyszłego odrodzenia życia Kościoła dla dobra całej ludzkości. Wszystkie formy realizacji Kościoła, na danym obszarze, w środowiskach, poczynając od rodziny, są powołane do tego, by stać się miejscami autentycznej przynależności wspólnotowej, która pozwala jaśnieć obliczu Chrystusa, Boga żywego i osobowego. To jest coś, nad czym warto się zastanowić dla przyszłości katolicyzmu.
- Potrzeba uniwersalności
W tym kontekście decydujące zadanie dla chrześcijan i ludzi wierzących pojawia się dziś także na płaszczyźnie cywilnej. W pewnym sensie tylko oni mogą ją w pełni propagować: wskazać drogę do ponownego odkrycia tego, co uniwersalne w obrębie świata. A to jest wyjście z sytuacji rozdrobnienia, w której się znajdujemy. Katolicyzm (słowo mówi samo za siebie), w czasach gdy globalizacja stała się co najmniej nieco zmąconym pomysłem, może wskazać drogę.
Potrzebne jest tu pobudzenie „ja-w-relacji” (przez ostatnie dwadzieścia lat upierałem się, by pisać to w ten sposób, chcąc podkreślić nieuchronność datum relacji), by utorować drogę do uniwersalności, której potrzebuje dzisiejszy świat, co następnie, na poziomie obywatelskim, doprowadzi do zbudowania odpowiednich instytucji (czym powinna być ONZ, a nie UE, NATO itp.).
Co więcej, sam Jezus (J 13,35) mówi: Po tym (a nie po czymkolwiek innym) poznają, że jesteście moimi uczniami: jeśli będziecie mieli miłość do siebie nawzajem (tzn. do wszystkich).
- Reforma i świętość
Reforma Kościoła (Ecclesia semper reformanda) w jego historii zawsze zaczynała się od świętych. Z dołu, ale w najgłębszym znaczeniu tego słowa: od tych, którzy trzymają się podłogi, fundamentu, od tych, którzy są pokorni. A przede wszystkim od świętych, nosicieli charyzmatów o uniwersalnej sile, prawdziwie katolickich (św. Benedykt, św. Franciszek, św. Ignacy, św. Jan Bosko, św. Jan Paweł II...), którzy skupili wokół siebie lud.
Ta możliwość, zawarta już w Eucharystii, w Słowie Bożym, w postaci Papieży ostatniego stulecia (poza różnicami w stylu, zachowaniu, a nawet przekonaniach na pewnych poziomach...), jest drogą do budowania uniwersalności. Wymaga jednak, abyśmy spojrzeli na Kościół w sposób, w jaki został on zdefiniowany na Synodzie w 1985 roku, dwadzieścia lat po zakończeniu Soboru: Kościół, który pojmuje swoją misję pozwalając, aby oblicze Chrystusa jaśniało we wszystkich jego działaniach. Patrzeć na żywego Boga i obcować z nim: tego nam potrzeba. Takie jest świadectwo i dziedzictwo pozostawione nam przez wielkiego papieża św. Jana Pawła II.
Tłumaczenie z włoskiego: o. Bazyli Degórski OSPPE / Biuro ds. Komunikacji Zagranicznej KEP
[1] H. De Lubac, Meditazione sulla Chiesa, Jaca Book, Milano 1978, pp 49-76.
[2] J-L. Marion, Brève apologie pour un moment catholique, Grasset, Paris 2017.
[3] Ibid.
[4] Francesco, Auguri alla Curia, 21 XII 2019 r.
[5] Ch. Taylor, L’età secolare, Feltrinelli, Milano, 2009, s. 14.
[6] Franciszek, Christus vivit, 252.
[7] H.U. von Balthasar/Henri de Lubac, Entretiens sur l’Eglise recueillis par Angelo Scola, Paris, CERF 2022.
[8] [8] Deus caritas est, 1 «All'inizio dell'essere cristiano non c'è una decisione etica o una grande idea, bensì l'incontro con un avvenimento, con una Persona, che dà alla vita un nuovo orizzonte e con ciò la direzione decisiva», Introduzione, 1.
[9] Dz 2,42-47.
[10] Si veda per questo una presentazione sintetica in: A. Scola, Hans Urs von Balthasar: uno stile teologico, Jaca Book, Milano 1991, pp. 69-80.
[11] H. U. von Balthasar, Teodrammatica, tom III, Jaca Book, Milano 1983, s. 468.
[12] Ibid., s. 206-214.
[13] Por. Paweł VI, Mysterium fidei 35-46; Katechizm Kościoła Katolickiego 1373-1381; Jan Paweł II, Ecclesia de Eucharistia 15.
[14] Por. Jan Paweł II, Ecclesia de Eucharistia 13.
[15] Teksty Marka i Mateusza (Mk 14, 22-24; Mt 26, 26-28) czynią odniesienia do przymierza na Synaju (por. Wj 24, 8), podczas gdy Łukaszowe i Pawłowe (Łk 22, 19-20; 1 Kor 11, 23 nn.) – a do obietnicy nowego przymierza (por. Jer 31, 31-34). Co się tyczy Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, por.: Sobór Trydencki, Sessio XXII. Doctrina de Ss. Missae sacrificio, DS 1738-1759; Pius XII, Mediator Dei, Część II; Paweł VI, Mysterium fidei, 27-32; Jan Paweł II, Ecclesia de Eucharistia 12-13.
[16] Por. Sacrosanctum Concilium 14.
[17] «“Jeżeli nie będziecie spożywali – mówi – Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie” (J 6, 53). Wydaje się, że nakazuje to absolutnie odrażające przestępstwo lub działanie. W rzeczywistości jest to raczej przenośnia, przez którą nakazuje się uczestniczyć w męce Pańskiej», Augustyn, Nauka chrześcijańska, III, 16, 24.
[18] «Dlatego przychodzi Duch Święty, ogień po wodzie, i tak stajecie się chlebem, to znaczy ciałem Chrystusa», Augustyn, Mowy, 227, 1. «To jest ofiara chrześcijan, czyli bycie wieloma i jednym ciałem w Chrystusie. Kościół celebruje tę tajemnicę sakramentem ołtarza, który wierni dobrze znają, a w którym wyraźnie ukazuje się mu, że w rzeczy ofiarowanej sam jest ofiarowany», Augustyn, Państwo Boże, X, 6.
[19] Eucharystia staje się obrazem jedności Kościoła, jak chleb pochodzi z wielu ziaren, które zmielone razem tworzą jedno, por. Didachè, 9, 4; Augustyn, Komentarz do Ewangelii św. Jana, 26, 17.
[20] «To, co my konsekrujemy, jest ciałem narodzonym z Dziewicy», Tomasz, Summa Theologiae III, q. 75, a. 4. Akwinata cytuje wyraźnie De Sacramentis św. Ambrożego. Por. także Paschazjusz Radbert, De corpore et sanguine Domini, VII: «Quibus modis dicitur corpus Christi»: CChCM, 16, 37-40.
[21] «Właściwą zaletą tego chleba jest jedność, w tym znaczeniu, że przemienieni w ciało Chrystusa, stając się Jego członkami, jesteśmy tym, co otrzymujemy. Wtedy będzie to naprawdę nasz chleb powszedni», Augustyn, Mowy, 57, 7, 7.
[22] KONGREGACJA DO SPRAW KULTU BOŻEGO I DYSCYPLINY SAKRAMENTÓW, Redemptionis sacramentum (25 marca 2004 roku) 19-25.
[23] Institutio Generalis Missalis Romani (20 marca 2004 roku), nr 22.
[24] Sacrosanctum Concilium 57.
[25] Cfr. Sacrosanctum Concilium 122-129; Sacra Congregazione dei Riti, Inter Oecumenici 90-99; Sacra Congregatio Rituum, Eucharisticum Mysterium 24, 52-57; Congregazione per il Culto Divino, Liturgiae instaurationes 70; Catechismo della Chiesa Cattolica 1179-1186; Giovanni Paolo II, Ecclesia de Eucharistia 49.