Wejść do Kościoła, by wyjść z kościoła
(homilia wygłoszona podczas uroczystości Świętych Apostołów Piotra i Pawła, Poznań, 29.06.2022 r.)

Fotoreportaż z uroczystości

Ekscelencjo, Najdostojniejszy Księże Arcybiskupie Stanisławie,

Drodzy Siostry i Bracia,

bardzo się cieszę, że mogę uczestniczyć w patronalnym święcie miasta Poznania i jego katedry. Ksiądz Arcybiskup zapraszając mnie na dziś, powiedział, że będzie to okazja do odświeżenia wspomnień. Poznańskich wspomnień nie muszę jednak odświeżać, gdyż wciąż są one bardzo świeże. Spędziłem tu osiemnaście lat, a więc największą część swego kapłaństwa i znaczną swego życia. Bardzo polubiłem to miasto, z wszystkimi możliwościami jakie oferuje. Wszystkim moim znajomym, którzy tu jeszcze nie byli zawsze powtarzam, że to miasto nad Wartą, warte jest poznania.

Z okazji patronalnego święta, życzę Poznaniowi by był miastem coraz lepszym do życia. Pod takim hasłem trwa obecnie w Katowicach Międzynarodowe Forum Urbanistyczne, organizowane przez ONZ, w którym – w charakterze obserwatora – uczestniczy także Stolica Apostolska.

Poznań to dla mnie także, a nawet przede wszystkim konkretni ludzie, z którymi udało się zbudować trwałe relacje, często relacje przyjaźni. Taka chwila jak ta, jest dla mnie dobrą okazją, by podziękować moim Braciom, tworzącym prezbiterium Kościoła Poznańskiego za wspólną, wieloletnią drogę.

Dziś swoje patronalne święto obchodzi nie tylko miasto, ale także jego katedra, która jak napisał św. Jan XXIII jest „ozdobą Poznania”. Jest  też sercem archidiecezji. Ta katedra swoją piękną architekturą i nienadętym wystrojem bardzo pomaga w poszukiwaniu i w kontemplacji Boga. Potwierdzają to ludzie, którzy przychodzą tu nie tylko po to, by podziwiać „złotą kaplicę”, słuchać brzmienia wspaniałych organów, czy zwiedzać katedralne podziemia z grobowcami pierwszych władców Polski. Potwierdzają to przede wszystkim ci, którzy przybywają tu na liturgię, albo przychodzą o różnych porach dnia, by przed Najświętszym Sakramentem, w milczeniu i w osobności, nabierać siły do codziennego życia. Niezwykła historia tej najstarszej katedry w Polsce  przypomina nam także, że w pędzącym, zmiennym, często chaotycznym i bezładnym świecie, jest coś pewnego i stałego, coś co daje człowiekowi pokój i nadzieję. To Boża obecność, która trwa na wieki. Nasze ziemskie życie, które jest jak trawa polna: rankiem zielona i kwitnąca, a wieczorem zwiędła i uschła (por. Ps 90,5-6), nabiera szczególnej wyrazistości i sensu wówczas, gdy jak strzeliste wieże tej katedry, nieustannie jest wznoszone ku górze, ku Temu, który jest wieczny.

Drodzy Bracia i Siostry,

patronalne święto każdej katedry, a tym bardziej katedry pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła kieruje naszą myśl ku Kościołowi. Chciałbym więc was zaprosić, byśmy przez chwilę przyjrzeli się naszej relacji do Kościoła, w której zawsze, także w naszych czasach, fundamentalnie ważne są dwa kroki: wejść i wyjść. Wejść do Kościoła pisanego przez wielkie „K’ i wyjść z kościoła pisanego z małej litery.

Najpierw chodzi o to, by wejść do Kościoła. Gdy papież Benedykt XVI odwiedził nowojorską katedrę św. Patryka, wypowiedział tam głęboką w treści homilię o Kościele. Powiedział wówczas, że tak jak piękno tej katedry możemy w pełni dostrzec dopiero wtedy, gdy będziemy w jej wnętrzu, tak samo jest z pięknem Kościoła-wspólnoty. Żeby coś o nim wiedzieć, żeby go poznać, żeby się nim zachwycić, trzeba być wewnątrz, w środku! Inaczej niczego nie zobaczymy, niczego nie zrozumiemy i niczego nie docenimy.

Tak patrzy na Kościół świat, który – mówił Benedykt XVI – choć z jednej strony „głęboko odczuwa potrzebę duchowości, to trudne wydaje mu się wejście w tajemnicę Kościoła”. Ale – i to jest smutniejsze – tak mogą patrzeć na Kościół także sami katolicy, w tym i duchowni. Także dla niektórych z nas, mówił Benedykt XVI „światło wiary może być osłabione przez rutynę, a splendor Kościoła przyćmiony przez grzechy i słabości jego członków. Przyćmienie to może brać się także z przeszkód napotykanych w społeczeństwie, które czasem wydaje się zapominać o Bogu i irytować się w obliczu najbardziej elementarnych wymogów chrześcijańskiej moralności”.

Niestety, to prawda! Także my, ludzie Kościoła, z różnych powodów, stoimy często jakby na wycieraczce. Z tyłu, z daleka, zdystansowani! Można stać przy ołtarzu i jednocześnie stać na wycieraczce, można być liderem katolickiej wspólnoty, członkiem Rady Parafialnej i jednocześnie myśleć o Kościele, jak  o czymś obcym, zewnętrznym, jak o jakimś „onym” i jakiś „onych”. Oni to, oni tamto, oni siamto. Oni! Dalecy, obcy mi ludzie. Po prostu: „oni”.

Zejść z wycieraczki i wejść do wnętrza Kościoła, to pierwsze zadanie dla nas, pierwsze co musimy dziś zrobić. Powiedzieć sobie i innym: to jest mój Kościół, moja wspólnota, moja matka, która mnie urodziła do życia wiary przez sakrament chrztu, matka, która codziennie mnie karmi Słowem Bożym i sakramentami, matka, która  mnie wychowuje, to znaczy, że umie jasno i odpowiedzialnie pokazać właściwą drogę, a czasem umie także wyraźnie powiedzieć: dziecko, tego robić nie wolno, bo to jest dla ciebie niebezpieczne i złe! A mówi tak dlatego, że kocha!

Tylko z wnętrza Kościoła można dostrzec jaki on jest piękny. Jak piękną ma historię, liturgię, teologię, jak jest mądry i jak bardzo działa w nim Duch Święty, bo inaczej, mając w swoim wnętrzu tylu psujów, dawno by się rozleciał. Tylko będąc we wnętrzu Kościoła można uzyskać pewność serca, nie powierzchowne uczucie, ale właśnie pewną pewność serca, że tu, w Kościele, dostaję Chrystusa. Najbardziej i najbliżej, jak to jest możliwe na ziemi. Mimo wielu niedoskonałości tej wspólnoty, spośród których pierwszą jestem ja sam, nikt bardziej, lepiej i pełniej nie da mi Chrystusa i nie umożliwi mi spotkania z Nim, niż Kościół - moja Matka.  

Tylko z wnętrza Kościoła można Kościół kochać. Stojąc na wycieraczce będzie się go jedynie krytykować, oceniać, oczekiwać, że wreszcie stanie się „fajny”, że dostosuje się do moich potrzeb, że przejrzy, że się nieco „uświatowi”. To jest łatwe! Czasem można było to dostrzec w głosach niektórych grup synodalnych, które spotykały się w oparciu o zasadę: „weźmy się do roboty i zróbcie”! Zróbcie jak my chcemy, to pomyślimy czy nie wejść do środka.

Oczywiście nie chodzi o to, by Kościoła nie krytykować; niektórych rozwiązań, jakie proponuje, stylu, jaki czasem pielęgnuje. Także nie chodzi o to, by nie krytykować działań duchownych i pasterzy. Czasem należy to robić, czasem trzeba, a czasem jest to absolutnie konieczne. Ważne jednak, by była to krytyka płynąca z bycia wewnątrz, a nie wycieraczkowe krytykanctwo.

We wspomnianym już przemówieniu w Nowym Jorku, papież Benedykt XVI mówił, że jednym z największych rozczarowań, jakie nastąpiło po Soborze Watykańskim II  było doświadczenie podziału wewnątrz Kościoła na odmienne grupy, odmienne pokolenia i odmiennych członków wspólnoty. „Możemy iść naprzód, mówił Benedykt, jeżeli razem utkwimy wzrok w Chrystusie! Wówczas w świetle wiary odkryjemy mądrość i moc niezbędne do otwarcia się na punkty widzenia, które niekoniecznie pokrywają się całkowicie z naszymi ideami czy z naszymi przesłankami. Tak też możemy ocenić punkt widzenia innych, czy są oni młodsi, czy starsi od nas, a w końcu wysłuchać tego, „co mówi Duch” do nas i do Kościoła (por. Ap 2, 7). W ten sposób zbliżać się będziemy razem do tej prawdziwej odnowy duchowej (…), która jako jedyna umocnić może Kościół w świętości i w jedności, niezbędnych dla skutecznego głoszenia Ewangelii w dzisiejszym świecie”.

Jest w historii św. Piotra i Pawła zdarzenie, o którym opowiada sam Paweł w Liście do Galatów (por. Ga 2,11n). „Gdy Kefas (Piotr) przybył do Antiochii — pisze Paweł — otwarcie mu się sprzeciwiłem, bo na to zasłużył”. Przypomnijmy, że chodziło o to, że Piotr w Antiochii spożywał posiłki wspólnie z chrześcijanami pochodzącymi z pogaństwa. Kiedy jednak pojawili się tam wysłannicy z Jerozolimy, reprezentujący ochrzczonych Żydów, przeciwnych kontaktom z poganami, Piotr zaczął wycofywać się ze wspólnych posiłków, by nie dawać powodów do nowych konfliktów i nieporozumień. To samo uczynił Barnaba i inni chrześcijanie antiocheńscy. Paweł wystąpił wówczas zdecydowanie przeciw brakowi konsekwencji w ich postępowaniu (por. Ga 2,11—14). Piotr był głową Kościoła, a jednak Paweł jawnie go skrytykował i upomniał.  Zarzucił mu nieszczerość i udawanie (por. Ga 2,13). Dlaczego to zrobił? Odpowiedź jest prosta: bo kochał Kościół i był pewien, że także Piotr kocha Kościół. Zależało mu więc na tym, by Piotr, „filar Kościoła” nie był dwuznaczny, chwiejny w postępowaniu, gdyż mogłoby to zaszkodzić młodej wspólnocie. To przykład krytyki odpowiedzialnej, która nie ma na celu osobistego zabłyszczenia, ale prawdziwe dobro i żywotność Kościoła.  

Drugi krok, do którego jesteśmy dziś zaproszeni, który zależy od pierwszego, to wyjść z kościoła. Tym razem wyjść z kościoła-budynku. Chodzi więc o ewangelizację. Ewangelizacja nie jest pierwszym zadaniem Kościoła, nie jest także najważniejszym jego zadaniem. Ewangelizacja jest jego zadaniem jedynym, któremu wszystkie inne muszą być podporządkowane: i kościelne struktury (o czym świadczy wdrażana właśnie reforma kurii rzymskiej) i działalność charytatywna i formacyjna i każda inna. Kościół, który zamiast głosić Chrystusa, skupiałby się na samym sobie, zajmował się sobą i siebie uwielbiał, taki Kościół nie miałby Bożego błogosławieństwa. Byłby po prostu niepotrzebny. Jedna z najsmutniejszych obserwacji z diecezjalnej fazy synodu jest taka, że trzeci synodalny temat, czyli „misja” spotkał się z najmniejszym odzewem i najmniejszym zainteresowaniem. Być może świadczy to właśnie o tym, że w Kościele w Polsce tak bardzo jesteśmy skupieni na sobie, że zupełnie wyleciało nam z głowy to, po co jako Kościół w ogóle jesteśmy.

Mówiąc o ewangelizacji nie myślę tylko o eventach z przymiotnikiem „ewangelizacyjny” w nazwie. Owszem, one też są potrzebne i – zwłaszcza teraz, latem – jest ich całkiem sporo. Ewangelizacja jest jednak czymś ponad to, czymś dużo bardziej stałym i dużo bardziej wielowątkowym. Najlepiej sformułowała to św. Matka Teresa z Kalkuty mówiąc, że „ewangelizować to mieć Chrystusa w sercu i sprawić by On urodził się w sercu jeszcze kogoś”. Ewangelizacją może być więc nauczanie religii w szkole, praca kapelana w szpitalu i wojsku, każdy dyżur w kancelarii parafialnej, czy wydawanie „Przewodnika Katolickiego”. Ostatecznie, ewangelizacją jest każde moje spotkanie z drugim! Papież Franciszek mówi o ewangelizacji ”od drzwi do drzwi”. Często potrzebna jest ona nawet w ramach tych samych drzwi; w jednym domu, wobec członków swojej rodziny, czy najbliższych przyjaciół.

Osłabienie w ewangelizacji jest zawsze konsekwencją osłabienia miłości do Chrystusa. „Pierwszą motywacją do ewangelizacji, pisze papież Franciszek w Evangelii gaudium, jest miłość Jezusa, jaką przyjęliśmy, doświadczenie bycia zbawionym przez Niego, skłaniające nas, by Go jeszcze bardziej kochać. Lecz cóż to za miłość, która nie odczuwa potrzeby mówienia o ukochanej istocie, ukazywania jej, starania się, by inni ją poznali? Jeśli nie odczuwamy głębokiego pragnienia, by ją przekazywać, musimy zatrzymać się na modlitwie, by nas ponownie zafascynowała. Musimy błagać codziennie o Jego łaskę, aby otworzyła nam zimne serce i dokonała wstrząsu w naszym letnim i powierzchownym życiu” (EG,264).

Świat, w którym przyszło nam żyć jest jeszcze bardziej zagmatwany niż ten, którego obrazem jest Cezarea Filipowa, gdzie Piotr wyznał wiarę, że Jezus jest Mesjaszem (por. Mt 16,16). Cezarea, jak dobrze wiemy, była pogańskim miastem, w którym roiło się od rozmaitych świątyń i świątynek. Szczególnie licznie ludzie pielgrzymowali do groty znajdującej się ponad kataraktami Jordanu, by prosić tam o zdrowie i pomyślność i o wszystko co chcieli i czego potrzebowali. Wierzyli, że ich bóg im to da! W coś jednak wierzyli!  Nasz świat jest też bardziej skomplikowany niż ten w Atenach, które odwiedził Paweł (por. Dz 17,16-34). Tam najpierw wykazano zainteresowanie jego naukami, zapraszając go na Areopag, a potem Paweł usłyszał: „posłuchamy cię o tym innym razem” (Dz 17,32).

Dziś wobec głosu Ewangelii często można usłyszeć: nie, innym razem też cię nie posłuchamy. To, co mówisz w ogóle mnie nie obchodzi. Nasz świat to często świat apateistów; ludzi duchowo apatycznych, religijnie obojętnych, do których słynny ewagriuszowy demon południa przyszedł już wczesnym rankiem, gdzieś w okolicy pierwszej komunii świętej i nie opuszcza ich czasem aż do późnego wieczoru.

Szesnastoletni syn bardzo wierzących ludzi, członków jednego z ważnych ruchów katolickich, a to opowieść prawdziwa, zakomunikował niedawno swoim rodzicom, że gdy będzie miał osiemnaście lat, to „zrobi sobie apostazję”. Głęboko zszokowani rodzice w pierwszej chwili pomyśleli, że pewnie pomylił pojęcia i nie wie o co chodzi, szybko im jednak wyjaśnił, że doskonale rozumie sens słowa „apostazja”. „Ale, jak to, zapytał wstrząśnięty ojciec. Przecież wychowaliśmy cię w wierze, najlepiej jak umieliśmy”. „Zgoda, odparł syn i zrobiliście to dobrze. Nie doświadczyłem od was żadnej przemocy, nie spotkałem też żadnego księdza pedofila”. „No to dlaczego?”, pyta ojciec. „Bo mnie to nie interesuje”, pada odpowiedź. Ojciec nie daje jednak za wygraną: „ale przecież wiara dała nam odpowiedź na najważniejsze życiowe pytania, na przykład na pytania o to jaki jest sens cierpienia”. „Ale to nie jest moje pytanie, mówi szesnastolatek. Ja chciałbym wiedzieć co zrobić, by nie cierpieć, albo jak to zrobić, by nie cierpienie tak bardzo nie bolało?”.

Nie chodzi więc o to, że duchowe potrawy które dziś oferujemy są niesmaczne, lub niekaloryczne. Nie chodzi też o to, że kelnerzy, którzy te potrawy podają to jacyś trefni ludzie. Wcale nie. I potrawy pyszne i kelnerzy w zdecydowanej większości są w porządku. Chodzi o to, że ludzie, którym je oferujemy często po prostu nie mają dziś na nie najmniejszego apetytu.

„Znaczna liczba ludzi młodych, czytamy w Dokumencie Końcowym synodu ds. młodzieży, z różnych przyczyn niczego nie oczekuje od Kościoła, ponieważ nie uważa go za znaczący dla swego życia (…) wręcz przeciwnie, wyraźnie proszą o pozostawienie ich w spokoju, ponieważ odczuwają jego obecność jako niewygodną, a nawet irytującą”.

Ale właśnie w takim świecie przyszło nam żyć i w takim świecie jesteśmy wezwani, by powiedzieć na głos jak Piotr: „Ty jesteś Mesjasz. Syn Boga Żywego” (Mt 16,16)! A potem  temu zdaniu podporządkować wszystko. W takim świecie jesteśmy wezwani, by powiedzieć na głos jak Paweł: „Dla mnie (…) żyć to Chrystus, a umrzeć, to zysk” (Flp 1,21).  W świecie bardziej skomplikowanym niż Cezarea Filipowa i ateński Areopag. W naszym świecie!

Róbmy to i róbmy coraz bardziej kompetentnie! Nie zniechęcajmy się w ewangelizacji i w świadectwie. Wspierajmy tych, zwłaszcza księży, którzy – nie widząc owoców podejmowanej pracy – załamują się, wypalają, są sfrustrowani, zniechęceni i zmęczeni. Pomagajmy sobie nawzajem. Nie wątpmy, że Pan zawsze przy nas stanie, jak stanął przy Pawle, i zawsze nas wzmocni, aby przez nas dopełniło się głoszenie Ewangelii (por. 2 Tm 4, 6-18). Nie wątpmy, że Pan wyrwie nas z wszystkich niebezpiecznych rąk, jak wyrwał Piotra z rąk Heroda (por. Dz 12,1-11). Tylko się nie zatrzymujmy!

Wyjdźmy na zewnątrz. Kościół to nie duchowe SPA, które istnieje po to, by nam było miło, to nie popołudniowe sympatyczne party przy herbatce, podczas którego bez końca rozmawiamy o nic lub niewiele znaczących ideach, tylko po to, by zabić czas i usprawiedliwić własną niemoc. Ale Kościół to także nie bunkier, w którym mamy chronić się przed złym światem. Kościół jest dla ewangelizacji, Kościół jest po to, by – dzięki naszemu świadectwu - ludzie, jak prosiliśmy o to przed chwilą w psalmie responsoryjnym, wspólnie wysławiali Pana, a spoglądając na Niego, by rozpromieniali się radością, by szukali pomocy u Pana i doświadczali tego, że Pan ich wysłuchał (por. Ps 34,2-9).

Taki niech będzie Kościół w Poznaniu, a jego Wielcy Patronowie, święci Piotr i Paweł, niech nieustannie za nim orędują. O to się dziś z wami i dla was modlę. Panie nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła, zważ na wiarę Kościoła na tych ziemiach, na wiarę Kościoła w Poznaniu, i zgodnie z Twoją wolą napełniaj go pokojem i doprowadź do pełnej jedności. Amen

+ Adrian J. Galbas SAC