Palma zwycięstwa przychodzi przez drzewo krzyża
Abp Stanisław Gądecki
Palma zwycięstwa przychodzi przez drzewo krzyża. Niedziela Palmowa czyli Męki Pańskiej (C) (Katedra Poznańska – 10.04.2022).
Fotoreportaż z Niedzieli Palmowej
Niedzielą Palmową rozpoczynamy dzisiaj Wielki Tydzień, najważniejszy tydzień w roku liturgicznym. Ta niedziela ma podwójną nazwę; nazywamy ją Niedzielą Palmową albo Niedzielą Męki Pańskiej. W czasie jej trwania przypatrujemy się Panu Jezusowi z dwóch przeciwstawnych perspektyw; z perspektywy chwały oraz z perspektywy Jego hańby i poniżenia. W ten sposób Kościół uczy nas, że triumf Chrystusa jest nierozerwalnie związany z Jego ofiarą.
W tym kontekście rozważmy dwie sprawy tj. najpierw dawny, historyczny wjazd Zbawiciela do Jerozolimy i Jego mękę a następnie naszą współczesną odpowiedź na tamto wydarzenie.
1. WJAZD JEZUSA DO JEROZOLIMY
Pierwszą sprawą jest dawny, tryumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy na święto Paschy (i Święto Przaśników), trwające cały tydzień. Józef Flawiusz tak je opisał: „Gdy potem nadeszło Święto Przaśników, [...] cały lud wyroił się z osad i popłynął ku miastu. W stanie czystości odprawili to święto – wraz z żonami swymi i dziećmi – według prawa przodków”.
Zdaniem synoptyków (Mt, Mk, Łk) – w trakcie swojej publicznej działalności - Pan Jezus pojawił się w Jerozolimie tylko raz. Przybył tylko jeden raz na swoją ostatnią Paschę do Jerozolimy.
Z kolei Jan Ewangelista mówi o kilku świętach, jakie Jezus spędził w czasie publicznej działalności. Na początku był tam z okazji święta Paschy (J 2,13). W drugim roku udał się na święto Pięćdziesiątnicy (J 5,1). Jesienią poszedł na święto Namiotów (J 7,2.10), a zimą - na święto Poświęcenia Świątyni (J 10,22). Wreszcie - tuż przed swoją śmiercią - pojawił się tam na święcie Paschy (J 12,1; 13,1; Mk 11,11).
Zazwyczaj pątnicy przybywali do Miasta Świętego na tydzień przed Paschą, aby dopełnić swoich rytualnych oczyszczeń (Lb 9; Lb 19). Należy sądzić, że również Pan Jezus przybył do Jerozolimy – podobnie jak inni pielgrzymi - dnia ósmego Nisan, ale Ewangeliści nie wspominają kwestii Jego oczyszczenia
W drodze do stolicy Jezus zatrzymywał się w Betanii, oddalonej od Jerozolimy „około piętnastu stadiów” (J 11,18), czyli niecałe trzy kilometry, znajdując gościnę w domu Marii, Marty i Łazarza (J 12,1-3). Wydaje się, że Jezus nie był zbyt znany pośród mieszkańców tego miasta, skoro dla Jego rozpoznania - w scenie pojmania Zbawiciela - potrzebny był Judasz (Mk 14,43-53).
Co się właściwie wydarzyło, gdy Jezus – zstępując z Góry Oliwnej – miał zbliżyć się do Jerozolimy? Najpierw zaplanował on sam sposób swojego wjazdu do miasta (Mk 11,1-2; Mt 21,1-2; Łk 19,29-30; J 12,14-15), czyniąc w ten sposób wyraźną aluzje do słów proroka Zachariasza: „Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy” (Za 9,9). „Stało się to, żeby się spełniło słowo Proroka: Powiedzcie Córze Syjońskiej: Oto Król twój przychodzi do Ciebie łagodny, siedzący na osiołku, źrebięciu oślicy” (Mt 21,4-5). Tak czyniąc, podkreślił On - podobnie jak Salomon (1 Krl 1,33) - łagodność nadchodzącego Mesjasza.
„A ogromny tłum słał swe płaszcze [τα ιματια] na drodze, inni obcinali gałązki z drzew [κλαδους απο των δενδρων] i ścielili na drodze”. Ludzie stworzyli dywan ze swoich płaszczy, dając przejście Jezusowi, podobnie jak to czynili dawni mieszkańcy Jerozolimy w starożytnych czasach na cześć swoich królów (2 Krl 9,13).
„A tłumy, które Go poprzedzały i które szły za Nim, wołały głośno: Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!” (Mt 21,8-9). „Dla jednych była to okazja do aklamacji na cześć samego Mesjasza: „Błogosławiony przychodzący w imię Pana, król Izraela!” (J 12,13), dla innych – aklamacja na cześć przychodzącego mesjańskiego królestwa: „Błogosławione królestwo ojca naszego, Dawida, które nadchodzi” (Mk 11,9-10). W sumie była to aluzja do Psalmu 118,26, będącego hymnem na cześć Dawida wkraczających do świątyni jerozolimskiej na święto Paschy. „Ścieśnijcie szeregi, z gałęziami w rękach [ἐν τοῖς πυκάζουσιν ], aż do rogów ołtarza” (Ps 117,27 LXX).
Ludźmi wznoszącymi okrzyki nie byli najpierw mieszkańcy Jerozolimy, ale pielgrzymi przybyli razem z Jezusem z Galilei. Byli to zasadniczo ci „którzy Go poprzedzali i którzy szli za Nim (Mk 11,9). Dopiero dzięki relacji Ewangelisty Jana dowiadujemy się, że także tłum z miasta wyszedł Mu naprzeciw, aby Go powitać: „Nazajutrz wielki tłum, który przybył na święto, usłyszawszy, że Jezus przybywa do Jerozolimy, wziął gałązki palmowe i wybiegł Mu naprzeciw” (J 12,12-13). Także tym razem idzie prawdopodobnie o pielgrzymów, którzy już wcześniej przybyli do Jerozolimy.
„Wielu zaś słało swe płaszcze na drodze, a inni gałązki ścięte na polach” (Mk 11,8). Gest ten zapowiadałby przyszłe szydzenie z Jezusa ubranego w płaszcz szkarłatny (Mt 27,28; por Łk 23,11).
Owacja, z jaką był witany Jezus to coś więcej niż tylko radość z tego, że – po długiej wędrówce – dotarł On wreszcie do Jerozolimy i jej świątyni. Była to radość z tego, że wkrótce nastąpi - głoszone przez Niego - panowanie Boga. Była to radość pełna pokoju, w zgodzie z charakterem Jezusowego orędzia o rezygnacji z przemocy i miłości nieprzyjaciół. Nie wiemy, jaka była reakcja samego Pana Jezusa na okazywany Mu hołd. Wiemy tylko tyle, iż nie sprzeciwiał się On temu hołdowi (por. Joachim Gnilka, Jezus z Nazaretu, Kraków 1997, s. 327-330).
Co się stało jednak stało z tymi ludźmi, że w ciągu kilku dni przeszli od okrzyków „Hosanna” do wołania „ukrzyżuj go”? Otóż dokonała się w nich radykalna zmiana ich nastawienia do Zbawiciela, ponieważ ludzie ci – jak uczy papież Franciszek - podążyli bardziej za obrazem Mesjasza, jaki nosili w sobie, aniżeli za samą osobą Mesjasza. Oni podziwiali Jezusa, ale nie byli gotowi, aby dać się przez Niego zadziwić.
2. NASZA ODPOWIEDŹ NA TRYUMF I KRZYŻ CHRYSTUSA
a. A teraz druga sprawa, czyli nasza odpowiedź na tamto historyczne wydarzenie. Idąc dzisiaj za Jezusem z gałęziami palm – jako chrześcijanie - uznajemy w Nim chwalebnego Mesjasza, ale jednocześnie akceptujemy Jego krzyż. Ten gest - będący widomym znakiem odkrycia prawdziwej tożsamości Jezusa - pomaga nam przyjąć wszystkie boskie zamiary, jakie się już spełniły wobec nas i jakie się jeszcze wypełnią.
Przyjmujemy więc z pokorą, że w naszym życiu może się pojawić nie tylko tryumf, ale także niezawinione cierpienie i krzyż, chociaż niełatwo jest zgodzić się nam na cierpienie, szczególnie cierpienie osoby umiłowanej. Gdybyśmy tego nie zakładali, nie moglibyśmy nazywać się naśladowcami Zbawiciela, ani - tym bardziej - uznać się za Jego uczniów, a nasze uczestnictwo w tej procesji byłoby pustym gestem. On bowiem nie wymaga od nas, abyśmy Go kontemplowali tylko na obrazach i fotografiach, albo w krążących po sieci filmach. Nie, On jest ciągle obecny w wielu naszych braciach i siostrach, którzy dzisiaj doznają cierpień podobnie jak On. Cierpią z powodu dramatów rodzinnych, z powodu chorób, cierpią z powodu wojen.
b. To cierpienie przybiera w tych dniach i tygodniach bardzo konkretny kształt na Ukrainie, tuż obok nas, w postaci toczącej się tam wojny. W związku z tym pojawił się nagle temat „wojny sprawiedliwej”, który ma swoją długą historię. Twórcą tej teorii jest św. Augustyn (354-430), który stwierdził, że wojna sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła, a o jej moralnej ocenie decyduje motyw, jakim kierują się walczące strony. Zdaniem Augustyna, Chrystusowe wezwanie, aby na zło nie odpowiadać złem, nie oznacza potępienia każdej wojny. Uznał on bowiem wojnę prowadzoną w słusznej sprawie za wojnę godziwą. Akcentował jednocześnie konieczność potępienia wszelkich nadużyć związanych z działaniami wojennymi. Podkreślał, że nie wolno toczyć wojen z umiłowaniem przemocy, okrucieństwa i nienawiści. Twierdził, że wojna jest karą za grzechy ludzkie, a udział w niej stanowi dla chrześcijan smutną, ale rzeczywistą konieczność. W ten sposób opracował on teorię wojny sprawiedliwej, to znaczy prowadzonej w celu obrony lub naprawienia krzywdy. Aby taka wojna mogła zostać uznana za sprawiedliwą, musi ona być prowadzona przez legalną władzę, a jej przyczyna musi być słuszna. Celem sprawiedliwej wojny jest bowiem ukaranie zła i przywrócenie pokoju.
Dzisiaj jednak - w wypowiedziach papieża Franciszka - wielokrotnie pojawia się krytyka teorii „wojny sprawiedliwej”. „Wojny są zawsze niesprawiedliwe” - mówi papież. Dlaczego taka zamiana? Odpowiedzi na to należy szukać w tekście encykliki Fratelli tutti. Tak łatwo dziś wzniecić wojnę – mówi papież - posługując się wszelkiego rodzaju wymówkami, pozornie humanitarnymi, obronnymi lub prewencyjnymi, uciekając się także do manipulacji informacją. Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o możliwości uprawnionej obrony przy użyciu siły zbrojnej, co oznacza wykazanie, że istnieją pewne „ścisłe warunki uprawnienia moralnego”. Niestety, łatwo przy tym popaść w zbyt szeroką interpretację tego prawa, próbując w ten sposób usprawiedliwić także ataki prewencyjne lub działania wojenne, które łatwo pociągają za sobą poważniejsze zło i zamęt, niż zło, jakie należy usunąć. Idzie o to, że od czasu rozwoju broni jądrowej, chemicznej i biologicznej, a także coraz większych możliwości, jakie dają nowe technologie, wojnie dano niemożliwą do skontrolowania moc niszczycielską, która uderza w wielu niewinnych cywilów. Doprawdy ‘ludzkość nigdy nie miała tyle władzy nad sobą samą i nie ma gwarancji, że dobrze ją wykorzysta’. Nie możemy już zatem myśleć o wojnie jako o rozwiązaniu, ponieważ prawdopodobnie ryzyko zawsze przeważy nad przypisywaną jej hipotetyczną użytecznością. Każda wojna pozostawia świat w gorszej sytuacji, niż go zastała. W obliczu tej sytuacji, bardzo trudno jest dzisiaj utrzymać racjonalne kryteria, które wypracowano w poprzednich wiekach, aby mówić o możliwości „wojny sprawiedliwej” (Fratelli tutti, 256-262).
c. Uczestnicząc w procesji Niedzieli Palmowej, uświadamiamy sobie, że tak radość, jak i cierpienie są nieuniknionymi częściami naszego życia. „Być może, iż medycyna jako nauka i zarazem sztuka leczenia odsłania na wielkim obszarze cierpień człowieka rejon najbardziej znany, najdokładniej nazwany i stosunkowo najbardziej zrównoważony metodami przeciwdziałania (czyli terapii). Ale przecież jest to tylko jeden rejon. Pełny obszar ludzkiego cierpienia jest o wiele rozleglejszy, bardziej zróżnicowany i wielowymiarowy. Człowiek cierpi na różne sposoby, nie zawsze objęte przez medycynę, w jej nawet najdalszych rozgałęzieniach. Cierpienie jest czymś bardziej jeszcze podstawowym od choroby, bardziej wielorakim, a zarazem głębiej jeszcze osadzonym w całym człowieczeństwie. Jakiś pogląd na tę sprawę daje nam rozróżnienie pomiędzy cierpieniem fizycznym a cierpieniem moralnym” (Salvifici doloris, 5).
Na tej drodze cierpienia Pan Jezus oraz cierpiący bracia i siostry nie jest sam, bo przemoc nie zawładnęła wszystkimi sercami. Na ulicach całego świata nie brakuje Weronik, ocierających twarz Zbolałego Zbawiciela i występujących przeciwko całej machinie zła z jedną tylko chustą w ręku. Na ulicach Przemyśla, Warszawy, Krakowa i Poznania nie brakuje Szymonów, pomagających choćby przez chwilę nieść krzyż życia zapakowanego naprędce do jednej torby. Na halach dworcowych nie brakuje tych, którzy niosą caritas i są po to, by służyć potrzebującym. Gdy ciemność zdaje się ogarniać ziemię, pojawia się maleńkie światełko obecne w tych, którzy stają po stronie Zbawiciela. To właśnie z tego światła rozbłyśnie w końcu blask zmartwychwstania (por. bp Damian Muskus).
ZAKOŃCZENIE
Na koniec słowa poety:
„Uciszcie się, uciszcie się,
Zbliża się Pasterz z oddali,
A w ręce ma błękitny krzyż,
A na nim krople korali.
Uciszcie się, uciszcie się,
Padnijcie na kolana!
Hosanna, mówcie, chwała Mu!
Witajcie śpiewem Pana”.
(Julian Tuwim, Przyjście)