Konsekrowani i konsekrowane - bądźcie światłem nadziei
Abp Stanisław Gądecki
Konsekrowani i konsekrowane - bądźcie światłem nadziei. XXVIII Światowy Dzień Życia Konsekrowanego (katedra poznańska - 1.02.2025).
Ekscelencje, Księża Biskupi,
Wyżsi Przełożeni zakonów i zgromadzeń,
Czcigodni Ojcowie i Bracia zakonni,
Drogie Zakonnice,
Członkowie i Członkinie Instytutów Świeckich i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego,
Dziewice konsekrowane i Wdowy pobłogosławione,
Nowicjuszki i Nowicjusze,
Postulantki i Postulanci,
Dziś obchodzimy XXVIII Światowy Dzień Życia Konsekrowanego. Osoby konsekrowane odnawiają w tym dniu swoje śluby, aby oddać się Chrystusowi niepodzielnym sercem, dzięki czemu stają się darem dla każdego człowieka, dla Kościoła i świata. Naśladując Jezusa czystego, ubogiego i posłusznego stają się świadkami Jego obecności pośród nas. Dzisiejsze eucharystyczne spotkanie skłania nas wszystkich do dziękczynienia Bogu za dar powołania, za różne rocznice i jubileusze osób konsekrowanych a zarazem - do prośby o dar nowych powołań.
Dzisiejsza uroczystość każe nam rozważyć trzy sprawy: najpierw świat pozbawiony nadziei, następnie osoby konsekrowane będące siewcami nadziei, wreszcie nadzieje, jakie przekazał nam pierwszy Sobór Powszechny w Chalcedonie.
1. ŚWIAT POZBAWIONY NADZIEI
Pierwsza sprawa to świat pozbawiony nadziei. Ze smutkiem musimy zauważyć - mówi Papież Franciszek w Spes non confundit - że bardzo często światu brakuje perspektywy nadziei. Obawa o przyszłość to obecnie najczęstsze zagrożenie nadziei u osób młodych, starszych, chorych, migrantów, uchodźców, uciekinierów. Nie ma takich ludzi, którzy byliby zupełnie wolni od obaw, że mogą utracić coś lub kogoś cennego. Obecnie żyjemy w cywilizacji zaprogramowanego lęku, gdyż nasze obawy wynikają nie tylko z kruchości ludzkiego losu, ale są też podsycane i wyolbrzymiane przez tych, którzy na naszych niepokojach pragną się dorobić. Ludzie zalęknieni o przyszłość są bowiem skłonni do „ubezpieczania się” na każdą okoliczność i do „zabezpieczania się” od każdego potencjalnego zagrożenia.
Niestety wielu współczesnych ludzi szuka nadziei tam, gdzie nie można jej znaleźć. Zawodna jest nadzieja oparta na własnych siłach czy pokładana w drugim człowieku. Radykalne zagrożenie nadziei zaczyna się wtedy, gdy ktoś z nas stawia samego siebie lub innego człowieka w miejsce Boga. Drogą do rozpaczy jest pycha, czyli pokładanie nadziei w samym sobie. Podobnie świat doczesny nie może być źródłem nadziei, gdyż nie jest on w stanie zaspokoić naszych największych ideałów, pragnień i marzeń. Właśnie dlatego nadzieja życia wiecznego na tej ziemi stałaby się dla nas raczej przekleństwem niż radością.
Fikcyjnej nadziei szukają ci, dla których doraźna przyjemność stała się ważniejsza niż miłość, wierność i odpowiedzialność. Dla chwili przyjemności gotowi są oni poświęcić swoje sumienie, zdrowie, a nawet życie. Szukanie przyjemności za wszelką cenę jest wyrazem ukrytej rozpaczy i przynosi bolesne konsekwencje. W podobnej sytuacji znajdują się ci, którzy uwierzyli w mit o istnieniu łatwego szczęścia, czyli szczęścia osiągniętego bez wysiłku, czujności i dyscypliny. Powtarzają oni dramat grzechu pierworodnego, gdyż ulegają złudnej nadziei, że bez pomocy Boga odróżnią dobro od zła i że sami staną się jak bogowie. Oczarowanie fikcją łatwego szczęścia prowadzi do dramatycznego rozczarowania i kończy się — jak na początku historii ludzkości — utratą raju oraz utratą nadziei.
Formą utraty nadziei są różne postaci magii. Przejawem magicznej mentalności jest również tak zwane myślenie „pozytywne”, a zatem myślenie wybiórcze, czyli irracjonalne i życzeniowe. Magia pozwala tylko „pozytywnie” myśleć, podczas gdy nadzieja pozwala pozytywnie postępować. Fascynacja magią to naiwna próba ucieczki od twardej rzeczywistości. Przejawem utraty nadziei jest też wiara w horoskopy, wróżby, przeznaczenie czy szczęśliwy zbieg okoliczności. Tego typu wiara to szukanie nadziei w nierozumny sposób. Magia, przepowiednie czy horoskopy są ważne jedynie dla tych, którzy nie odróżniają nadziei od jej karykatury (por. ks. Marek Dziewiecki, W poszukiwaniu nadziei).
2. KONSEKROWANI SIEWCAMI NADZIEI
Druga kwestia to osoby konsekrowane jako siewcy zakorzenionej w Bogu nadziei. Pierwowzorem konsekrowanych są postacie Symeona, „człowieka sprawiedliwego i pobożnego, wyczekującego pociechy Izraela” (Łk 2,25) i Anny, która „nie rozstawała się ze świątynią” (Łk 2,37). Wyczekiwali oni - jak zapowiedział prorok Malachiasz - przybycia Pana do świątyni (Ml 3,1). Symeon i Anna byli symbolem tego oczekiwania. Widzą Pana wchodzącego do swojej świątyni i - oświeceni Duchem Świętym - rozpoznają Go w Dzieciątku, które Maryja niesie na rękach.
Czekali na Niego przez całe swoje życie. Ich serca były cały czas czuwające, jak wiecznie płonąca pochodnia. Byli w podeszłym wieku, ale mieli młodzieńcze serca. Nie dali się pochłonąć dniom, bo ich oczy były stale zwrócone ku Bogu (Ps 145,15). Na drogach swego życia doświadczyli trudności i rozczarowań, ale nie poddali się defetyzmowi; nie posłali nadziei „na emeryturę”. Dzięki temu - kontemplując Dzieciątko - uznali, że czas się wypełnił, przybył Ten, którego szukali i za którym tęsknili; pojawił się Mesjasz narodów.
a. Podobnie jak dla Symeona i Anny, oczekiwanie na Boga jest ważne również dla was, drodzy konsekrowani. Każdego dnia Pan was nawiedza, przemawia do was, objawia się w nieoczekiwany sposób. On sam zachęca was do czujności i wytrwałości w oczekiwaniu. Najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się wam przydarzyć, byłoby popadnięcie w uśpienie serca; w znieczulenie duszy (por. Papież Franciszek, Nie posyłajmy nadziei na emeryturę - 2.02.2024).
Wy sami nie jesteście źródłem nadziei, tym źródłem jest Pan Bóg, ale jesteście drogowskazem wskazującym na Boga. W każdej sytuacji - pomyślnej czy niepomyślnej - najpierw sami możecie ożywić w sobie niezłomną nadzieję. O nią winniście zabiegać, ją pielęgnować. Nie pojawia się ona nagle i raz na zawsze, ale wymaga stałej pracy i duchowego wysiłku. Podobnie jak wciąż zabiegamy o większą miłość, o coraz głębszą wiarę, tak samo musimy w sobie umacniać nadzieję, by jej nie stracić, gdy przyjdą trudne chwile. Święty Bonawentura - w wieku trzynastym - porównał chrześcijańską nadzieję do lotu ptaka, który chce się oderwać od ziemi i wzbić w powietrze. Siła grawitacji trzyma ptaka na ziemi, dlatego musi on włożyć wiele wysiłku, aby rozłożyć skrzydła i pofrunąć. Nadzieja jest takim właśnie lotem, do którego niezbędny jest wysiłek człowieka.
Nadzieja ‘karmi się’ modlitwą, bo rzeczywistość Boga w naszym życiu najlepiej wyraża modlenie się z wiarą. Nawet w samotności najcięższej próbie nic i nikt nie może wam zabronić, byście zwracali się do Ojca „w ukryciu” waszego serca, w którym On jeden „widzi” (Mt 6,4.6.18). Przychodzą mi tutaj na myśl dwa epizody z ziemskiego życia Jezusa — jeden na początku, a drugi niemal na końcu Jego publicznej działalności: czterdzieści dni na pustyni, które odwzorowuje Wielki Post, i agonia w Getsemani. Modlitwa sam na sam z Ojcem na pustyni i modlitwa przepełniona „śmiertelną trwogą” w Ogrodzie Oliwnym. Tak w jednej jak i drugiej sytuacji właśnie dzięki modlitwie Jezus obnaża kłamstwa kusiciela i go pokonuje. Modlitwa jest więc pierwszą i podstawową „bronią”, która pozwala wam stanąć do walki ze złym duchem i zwyciężyć go. Bez modlitwy nie ma nadziei, są tylko złudzenia (por. Papież Benedykt, Nie ma nadziei bez modlitwy, Homilia w bazylice św. Sabiny - 6.02.2008).
Modlitwa osób konsekrowanych jest miejscem uczenia się nadziei oraz świadectwem nadziei, dzięki absolutnemu pierwszeństwu, jakie zakonnice i zakonnicy przyznają w swoim życiu Bogu. I odwrotnie: prymat Boga, znajdujący swój wyraz w modlitwie osób poświęconych Bogu, czyni z życia konsekrowanego znak nadziei. Kto poddaje całą swoją egzystencję Bogu i kieruje się pragnieniem wypełniania Jego woli, ten wskazuje tym samym, że Bóg jest źródłem nadziei i niezawodnym oparciem. Przeznaczając znaczną część swego dnia na spotkanie z Bogiem, macie sposobność, aby osobiście doskonalić się w nadziei a jednocześnie pokazywać, gdzie jej szukać.
Zakonnicy i zakonnice - zwłaszcza z klasztorów kontemplacyjnych - poprzez ciągłą i wspólnotową modlitwę wstawiają się nieustannie za całą ludzkość. Ojcowie Kościoła określali mnichów jako tych, którzy prowadzą życie na wzór aniołów; których wyróżnia adoracja. Życie zakonników i zakonnic może być nieustanną adoracją – podobnie jak jest nią egzystencja aniołów. Jeśli chcecie być wierni Bogu i powołaniu, nie możecie uchylać się od realizacji słów św. Benedykta zapisanych w jego regule: „Niczego nie przedkładać nad służbę Bożą”. Uwielbienie, wychwalanie i wysławianie Boga sprawia, że na ziemi uobecnia się trochę nieba.
b. Znane są nam trudności na jakie napotyka życie konsekrowane w swoich różnych formach: w więc spadek liczby powołań i starzenie się, problemy gospodarcze w wyniku poważnego kryzysu finansowego, pułapki relatywizmu, marginalizacja i brak znaczenia społecznego. Pośród tych niepewności - jakie dzielicie z wieloma współczesnymi ludźmi - realizuje się wasza nadzieja, będąca owocem wiary w Pana dziejów, który nam ciągle powtarza: „Nie lękaj się…, bo jestem z tobą” (Jer 1,8).
Czasami – musimy to przyznać – zatraciliśmy tę zdolność oczekiwania. Dzieje się tak z powodu różnych przeszkód, a spośród nich chciałbym podkreślić dwie. Pierwszą przeszkodą, która sprawia, że tracimy zdolność oczekiwania jest zaniedbanie życia wewnętrznego. Dzieje się tak, gdy znużenie przeważa nad zadziwieniem, gdy nawyk zastępuje entuzjazm, gdy tracimy wytrwałość na drodze duchowej, gdy doświadczenia negatywne, gdy konflikty zmieniają nas w osoby zgorzkniałe i rozgoryczone. Osoby rozgoryczone i o „ponurych obliczach” sprawiają, że powietrze staje się ciężkie a te osoby wydają się mieć ocet w sercu.
Drugą przeszkodą jest dostosowanie się do stylu świata, który zajmuje miejsce Ewangelii. W takiej sytuacji - gdy cisza jest wygnana - trzeba zrobić w sobie miejsce na działanie Boga, jak uczy nas mistyka chrześcijańska. Życie chrześcijańskie i misja apostolska potrzebują oczekiwania, dojrzewającego w modlitwie i codziennej wierności, aby uwolnić nas od mitu skuteczności, od obsesji na punkcie wydajności, a przede wszystkim od usiłowania zamknięcia Boga w naszych kategoriach, ponieważ On zawsze przychodzi w sposób nieprzewidywalny, którego się nie spodziewamy.
Prawdziwym powodem do radości są konsekrowani, którzy na co dzień przeżywają swoje powołanie wiernie, w milczeniu i z poświęceniem. Są to osoby, które oświetlają mroki ludzkości swoim świadectwem wiary, miłości i miłosierdzia. Osoby, które ze względu na miłość do Chrystusa i Jego Ewangelii pracują cierpliwie na rzecz ubogich, uciśnionych i ostatnich, nie próbując dostać się na pierwsze strony gazet.
Katolicki filozof Jacques Maritain pisał: „Dobro, które czynimy w imię Chrystusa, to najpiękniejszy argument. Stanowi najpiękniejsze ‘kazanie’, które może poruszyć nawet najbardziej zatwardziałe serca. Siewcy nadziei to ludzie, którzy potrafią pocieszać innych, zwłaszcza strapionych. Strapienie to ból duszy, będący wynikiem utraty kogoś lub czegoś, co było dla nas ważne, drogie: jakiegoś dobra, kogoś bliskiego, wspólnoty z Bogiem”.
3. PIERWSZY SOBÓR POWSZECHNY
Trzecia kwestia to Sobór Nicejski. Podczas obecnego roku jubileuszowego przypadnie ważna dla wszystkich chrześcijan - a więc także dla osób konsekrowanych - rocznica. Upłynie bowiem 1700 lat od pierwszego soboru powszechnego; od Soboru Nicejskiego.
Wydarzenie to starannie opisał biskup i kronikarz cesarza Konstantyna, Euzebiusz z Cezarei, który był również uczestnikiem tego zgromadzenia (Euzebiusz z Cezarei, Życie Konstantyna, przeł. T. Wnętrzak, Kraków 2007). Na początku Euzebiusz zaznaczył, że to właśnie Konstantyn był głównym inicjatorem tego ekumenicznego zajazdu biskupów Kościoła: „Wtedy, jak gdyby ustawiając przeciw nieprzyjacielowi Boską falangę, zwołał sobór powszechny i w pełnym szacunku liście zaprosił biskupów ze wszystkich prowincji, by niezwłocznie przybyli”. I tak biskupi zebrali się w Nicei - w mieście położonym blisko rezydencji cesarskiej w Nikomedii - dnia 20 maja 325 r. Zebrało się tam ponad 250 biskupów; według tradycji bizantyjskiej było ich tam 318.
Konstantyn rozpoczął obrady mową o pokoju. Wyraził swoją troskę o zjednoczenie podzielonego - przez kontrowersję ariańską - Kościoła: „mogę tutaj przyjąć was wszystkich zgromadzonych razem i widzieć wśród was jedność, wspólnotę i harmonię ducha. [...] Albowiem ja osobiście bratni konflikt i rozdarcie w Kościele Bożym uważam za zgubne i bardziej niebezpieczne od każdej innej walki i wojny i to właśnie przysparza mi większej troski niż wszelkie inne sprawy zewnętrzne”.
Tak więc Sobór Nicejski miał za zadanie zachowanie jedności, poważnie zagrożonej przez arian nie uznających pełnej boskości Jezusa Chrystusa i Jego współistotności z Ojcem. Cesarz starał się przekonać arian do pojednania - ze stanowiącymi większość - ortodoksyjnymi uczestnikami soboru. W tym czasie bowiem aleksandryjski teolog Ariusz (ok. 250-336) opowiadał się za ścisłym monoteizmem zgodnym z ówczesną myślą filozoficzną i twierdził, że Syn Boży nie był Bogiem z samej natury, lecz tylko pierwszym spośród stworzeń. Dla niego Chrystus nie mógł być „Synem Bożym” w prawdziwym tego słowa znaczeniu, a jedynie istotą pośrednią wykorzystaną przez Boga do stworzenia świata i relacji z ludzkością. Dyskusja powiodła się tylko częściowo, dlatego biskupi - w Liście do Egipcjan - jednogłośnie postanowili obłożyć anatemą doktrynę Ariusza, przeciwną wierze i jego wypowiedzi „którymi obraził Syna Bożego”. Ariusz i jego główni zwolennicy trwali jednak twardo przy swoich poglądach, wskutek czego zostali wygnani ze swoich prowincji.
Ojcowie soborowi odrzucili ariański model sztywnego monoteizmu filozoficznego propagowanego przez Ariusza, przeciwstawiając mu przekonanie, że Jezus Chrystus, jako Syn Boży, jest „współistotny Ojcu”. Greckim słowem homoousios wyrazili najgłębszą tajemnicę Chrystusa, o którym Pismo Święte świadczy jako o wiernym Synu Ojca niebieskiego. Używając terminu homoousios Sobór Nicejski wcale nie „hellenizował” wiary biblijnej, poddając ją obcej filozofii, ale uchwycił nieporównywalnie novum, co stało się widoczne w modlitwie Jezusa skierowanej do Ojca. To raczej Ariusz dostosował wiarę chrześcijańską do filozoficznego myślenia tamtych czasów. W Credo nicejskim Sobór wypowiedział się - podobnie jak Piotr w Cezarei Filipowej: „Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego” (Mt 16,16).
Istotą soboru nicejskiego nie były jednak ustalenia dotyczące spraw doraźnych, takich jak potrzeba zatrzymania ekspansji herezji ariańskiej. W czasie tego soboru ustalono właśnie formułę wyznania wiary, która z nieznacznymi modyfikacjami obowiązuje także dzisiaj: „Wierzymy w jednego Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. I w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, zrodzonego z Ojca, jednorodzonego, to jest z istoty Ojca, Boga z Boga, Światłość ze Światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego, zrodzonego, a nie uczynionego, współistotnego Ojcu, przez którego wszystko się stało, co jest w niebie i co jest na ziemi, który dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił i przyjął ciało, stał się człowiekiem, cierpiał i zmartwychwstał trzeciego dnia, wstąpił do nieba, przyjdzie sądzić żywych i umarłych”.
Credo nicejskie jest wspólne nie tylko dla Kościołów wschodnich, Kościołów prawosławnych i Kościoła katolickiego, ale także dla wspólnot kościelnych, które wyłoniły się z Reformacji. Nie należy więc lekceważyć jego ekumenicznego znaczenia. Tak, aby przywrócić jedność Kościoła, musi istnieć zgoda co do zasadniczej treści wiary, nie tylko między dzisiejszymi Kościołami i wspólnotami kościelnymi, ale także z Kościołem przeszłości, a zwłaszcza z jego apostolskim pochodzeniem (kard. Koch, Wspólne wyznanie wiary chrześcijańskiej).
Drugim istotnym ustaleniem było ustanowienie terminu Wielkanocy, co zakładało odłączenie wielkanocnych obchodów od żydowskiej Paschy poprzez wyznaczanie jej daty zgodnie z juliańskim kalendarzem słonecznym, a nie hebrajskim księżycowo-słonecznym. W tym względzie, jeszcze do dziś istnieją różne stanowiska, które uniemożliwiają świętowanie założycielskiego wydarzenia wiary tego samego dnia. Niech ta sprawa - powiedział Papież Franciszek - będzie wezwaniem dla wszystkich chrześcijan Wschodu i Zachodu (por. Papież Franciszek, Spes non confundit. Bulla ogłaszająca jubileusz zwyczajny roku 2025, 17). Na zakończenie tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan - podczas nieszporów w Bazylice św. Pawła za Murami - Papież zaapelował o wspólną datę obchodzenia Świąt Wielkanocnych przez wszystkich chrześcijan. Zaznaczył, że Kościół katolicki jest gotowy zaakceptować datę, którą wszyscy chcieliby przyjąć (25.01.2025).
Ostatecznie całość obrad soborowych zakończyły uroczystości dwudziestolecia rządów cesarza Konstantyna, na które zaprosił on biskupów. Była to wyraźna manifestacja planów cesarza uczynienia z chrześcijaństwa kluczowej, państwowej religii imperium rzymskiego. Euzebiusz pisze: „Tam niektórzy towarzyszyli przy stole samemu cesarzowi, inni zaś spoczywali na łożach ustawionych wokół po obu stronach. Ktoś mógłby pomyśleć, że jego oczom przedstawia się obraz królestwa Chrystusa i że to, co się dzieje, jest raczej snem niż rzeczywistością”. Od tego wydarzenia chrześcijaństwo - przez wieki prześladowane - stało się najważniejszą państwową religią cesarstwa rzymskiego (por. Marek Korczyk, Sobór nicejski - co mu zawdzięczamy?). Swoją świetnością Sobór Nicejski przerósł - mający miejsce w czasach apostolskich - sobór jerozolimski.
ZAKOŃCZENIE
Na koniec więc, módlmy się słowami Papieża Franciszka: „Mój Boże, wierzę mocno, że opiekujesz się wszystkimi, którzy pokładają w Tobie nadzieję. Nie potrzebują niczego, kiedy polegają na Tobie we wszystkim. Choćby niektórzy oczekiwali szczęścia od swoich bogactw lub talentów; choćby inni polegali na niewinności swojego życia, na surowości swoich pokut, na liczbie swoich jałmużn lub na żarliwości swoich modlitw, (…) to jednak, Panie, moja ufność pokładana w Tobie jest moją jedyną ufnością: ta ufność nigdy nikogo nie zwiedzie (…). Dlatego jestem pewien, że będę szczęśliwy na wieki, bo mam mocną nadzieję, że tak będzie, i to od Ciebie, mój Boże, pochodzi cała moja nadzieja (por. Dilexit nos,126). Amen.